wtorek, 4 października 2011

San Francisco

Jesteśmy w San Francisco. Lot był trochę opóźniony, ale spokojny. Business class w Stanach ma się nijak do tej europejskiej. Stewardzi natomiast byli uprzejmi jak pieski wychodzące na spacer. Po prostu mieli radochę gdy obsługiwali klientów. Jak tylko brakowało wina w kieliszku, to sami się narzucali by dolać. Oczywiście się nie upiliśmy, a nawet udało nam się przespać w tym 6 godzinnym locie. Samolot bardzo stary. Entertainment na pokładzie był ruchomy. To znaczy dostaliśmy do ręki urządzenia do obsługi filmów, muzyki i gier. W czasach produkcji tego samolotu nie było takich cudów. Za to także nie oszczędzano jeszcze na miejscu i przestrzeni było chyba dwa razy tyle, ile jest obecnie. Po prostu pełny luz. Odebrał nas na lotnisku jugosłowiański szofer Lincolnem. I już po 30 minutach byliśmy w hotelu. A hotel bardzo super w samym centrum miasta. I znowu znaleźliśmy się w Chinatown, gdyż jest niedaleko naszego miejsca zamieszkania i jako miejsce w tym mieście kultowe, musieliśmy je odwiedzić. Kolacyjka u Chińczyków jak zwykle super. Wielkie żarcie zjedzone może w połowie. Ciasteczka z wróżbą powiedziały nam, że Basia ma szukać swojej szczęśliwej chwili jutro, a ja będę miał coś super związanego z żółtym kolorem. Kopertka oczywiście została otwarta. Poinformowała Basię, że rano płyniemy statkiem do Alcatraz, w południe natomiast mamy wycieczkę busem po najciekawszych miejscach SF. Naturalnie musimy jeszcze zaliczyć Golden Gate i jak starczy czasu to coś jeszcze. Ale jak to w wycieczkach RTW (Round The World) bywa, wszystko odbywa się bardzo szybko. Dlatego też, już pojutrze rano lecimy dalej. A gdzie? O tym poinformuje nas jutrzejsza kopertka. Nowy Jork okazał się niezwykle drogim miastem. Butelka wina w sklepie od 12 dolarów, papierosy paczka 13 USD. Hot-dog 3, a byle hamburger w zestawie 10. Taksówka przejazd 10 km 35 dolarów. I tak na każdym kroku. W SF już jest taniej, choć jak na warunki polskie nadal drogo. Ale i tak połowa tego co w NY. Restauracje drogie i tu i tu, ale przecież nie przyjechaliśmy oszczędzać. Zszokowały nas ulice San Francisco. Wiedzieliśmy, że są strome, ale nie, że aż tak. Szok. Ciężko się chodzi. A słynne tramwaje w San Francisco zsuwały by się po zboczach gdyby nie były na sznurku. Dlatego też nazywają się tu cable car i są napędzane poprzez linę umieszczoną pod powierzchnią drogi. Idę spać, bo już 22.30 (u was 7.30), a wrażeń czeka nas co nie miara. Pozdrowienia serdeczne dla moni.ka. Naraźki.

3 komentarze:

elzbieta.mikolajczyk pisze...

Basiu, Piotrze po prostu już po mnie…. Nawet swój serial przegapiłam;)) hi hi, bo czytałam, oglądałam wszystkie wasze podróże!!! Super, piszcie dodawajcie fotki a będziemy razem z Wami. Blog jest świetny!!! Bardzo serdecznie pozdrawiamy.

Anonimowy pisze...

nie spac !!!! zwiedzac!!! zdjecia robic !!! opisywac!!!!
love damian

izabela.lokiec pisze...

Z tym czasem jest coś nie tak teraz piszę w środę 5.10.2011 god 23.30 a wyświetla...
W internecie przeczytałam że sf potrawą regionalną jest chleb na zakwasie.Czy jedliście ,czy smakował?