czwartek, 6 lipca 2017

439 kilometrów i koniec

     Wczoraj spałem w małym, ale czyściutkim domku. Kolacja przepyszna w uroczej restauracji.







Dzień od rana zapowiadał się na bardzo ciepły, więc ruszyłem po ósmej. Po kilkunastu kilometrach przywitała mnie Polska.


I skończyły się piękne niemieckie ścieżki. Zaczęły się piachy.





Trochę za bardzo sobie w duszy ponarzekałem na dukty leśne i dostałem w prezencie tor wyścigowy.


Ruch jak cholera. Nie lubię takich dróg.



Jeszcze tylko zapora w Dychowie i za 30 km koniec.



10 km przed końcem wujaszkowie mnie dorwali na trasie :-).




A w domu czekał szampan i tablica z napisem meta.




No to teraz trzeba sobie zaplanować jakąś dłuższą trasę. Myślałem o Camino de Santiago. Tradycyjnie to 1000 km z Francji. Ale ponoć prawdziwe Camino zaczyna się od domu. Czyli miałbym około 3000 km. W tym ponad 10000 metrów w górę i 11000 w dół. Najwyższa wysokość ponad 1300 m. Zobaczymy :-).
Naraźki!

środa, 5 lipca 2017

Dzień czwarty

Dziś było 85. Razem już 369. Do kończ jakieś 70 - 80. Rano padał deszcz i byłem bardzo tym zmartwiony. Na szczęście po 11.00 zaczął się wyciszać i gdzieś przed 12.00 ruszyłem. I deszczyk już nie powrócił. Dziś ciut nudniejsza podróż, bo trochę przez miasta i dużo pomiędzy wałem przeciwpowodziowym a lasem, więc widoczków pięknych nie było. Szkoda, że nie zabrałem aparatu bo byłoby dużo fajnych fotek motyli, ptactwa, zwierzątek i kwiatków. Robienie zdjęć komórką bardzo ogranicza możliwości.




Śpiące wiatraki. Takie lubię. Bez wiatru można jechać, ale pod wiatr jest mało sympatyczne.


Na obiadek zaszalałem u Turka jedząc kebab :-).


Maleńki zaskroniec. Miał może 15 cm. Wczoraj trafiłem na ponad metrowego, ale był tak szybki, że go nie zdążyłem sfotografować.


Dużo pozostałości po NRD.


A niewykoszona ścieżka wygląda chyba jeszcze lepiej jak wykoszonymi poboczami.


Budują statki.


Jeszcze tylko 5 km do hotelu.


Ślimarów zatrzęsienie. Ale w Niemczech mają nowy model. Brązowy :-).


Ale mi się hotel trafił. Chyba zaraz pójdę na kąpiel w piwie :-).


W taki domku dzisiaj śpię.


Jutro podróż ulicami, więc już tak spokojnie nie będzie. Jak dojadę - odezwę się. 

wtorek, 4 lipca 2017

Dzień trzeci - Kostrzyn nad Odrą

Dzień trzeci zaliczony. Tylko 88 km. Ale dziś miałem kryzys i trochę obawiałem się jazdy. Na szczęście po około 25 kilometrach dmuchnął boczny, ale od tylu wiaterek i bardzo mi pomógł. Jest dobrze. Dziś spędzam dzień i noc u kolegi w Kostrzynie nad Odrą. Pierwsze fotki z wczorajszego hotelu.





Pogoda dopisała.


Bardzo dużo różnorodnego ptactwa. Raj dla ornitologów.




Chwilami duży ruch na Odrze.


W pewnym momencie ujrzałem barkę z węglem. Ale nijak nie mogę zrozumieć po co ona wiezie węgiel w kierunku Śląska. Przecież to cholernie droga operacja.



Pozostałości z niedzielnych przepraw przez błotniste lasy.



Barka musiała pokonać śluzę. Ale jak wpłynąć czymś tak długim w coś tak wąskiego. Musiałem zaczekać. Trafi, czy nie trafi...


...trafi, czy nie trafi...


Trafiła. Bezbłędnie i nawet się nie przetarła.





Życzą sobie Państwo jazdę górną ścieżka, czy też może dolną? Jak wiatr w plecy to lepiej górną, żeby żagiel dobrze działał. Jeśli wieje w twarz to chowamy się w dolnej.







I zasłużony obiadek. Pyszny halibut wędzony.


I w końcu Polska


Dotarłem do kolegi i wypoczywam. Zostały mi 132 kilometry. W zależności od tego jaka będzie jutro pogoda i moja forma, albo pokonam to w jeden dzień, albo w dwa. Zobaczymy. Naraźki.