poniedziałek, 30 listopada 2009

Ostatni dzień wypoczynku

To już chyba ostatni wpis z tych wakacji.

Wczoraj odkryliśmy nową knajpkę. Taka bardzo tradycyjna, ale żarcie wspaniałe. Kolację jedliśmy ponad trzy godziny. Pychotki. Do kotleta przygrywał muzyk mieszkający co prawda na Kostaryce, ale pochodzący z Brazylii. Była to prawdziwa uczta dla naszych uszu. Samby, bossa novy, trochę jazzu. Poezja. Wczoraj też zagadał nas na plaży Diego zapraszając do swojej łódki na romantyczny rejs mangrową laguną. Umówiliśmy się na dziś rano i popłynęliśmy. Bardzo fajnie było. Dużo ptaków, kajman, krokodyle, małpa, iguany… Byliśmy też na wyspie 3 na 5 kilometrów zamieszkałej przez miliony krabów. Miło spędziliśmy parę godzin.

Wzorki na piasku, to dzieła ślimaczków i krabików. Całe plaże w ten sposób są wymalowane. A ta wiewiórka mieszka w naszym ogrodzie. Ma przepiękną kitkę. Tak naprawdę to ta kitka to jest taki cieniutki drucik z piórkami.

Jutro czas podróży. 8.00 wyjazd i trzy loty. Ciężko będzie znieść 28 godzin podróży. Trochę szkoda, że tak szybko ten czas upłynął. Zatem do zobaczenia w Polsce.

Naszych czytelników zaprosimy może wiosną. Prawdopodobnie będzie to Kambodża, Wietnam i Tajlandia. Trasę już mamy wytyczoną.


























niedziela, 29 listopada 2009

Tamarindo

W Tamarindo trafiliśmy ponownie na fajny hotel. Dostaliśmy pokój Ocean Viev, ale ocean zasłaniały palmy, był nieduży i śmierdział. Zamieniliśmy go na pokój z widokiem na ogród w innej części hotelu. Teraz mamy pięknie. Jesteśmy po drugiej stronie ulicy. Wszyscy wolą nad oceanem, więc z racji na fakt, że to nie jet jeszcze sezon, jesteśmy tam wśród nielicznej rzeszy gości hotelowych. W kompleksie na może kilkaset osób, jest nas kilkudziesięciu. Piękny ogród, duży kompleks basenów, cisza - pięknie. Naturalnie w dzień lokujemy się nad oceanem. Pełno tu deskarzy. Może sobie dzisiaj też wypożyczę. Jakoś nie mam ochoty na nurkowanie, łowienie ryb, czy też jakieś inne sporty, czy atrakcje. Chyba już wykorzystaliśmy swój limit wycieczkowy i chce się nam trochę odpocząć. Miasteczko jest niewielkie. Znajduje się tutaj kilkadziesiąt hoteli, tyleż restauracji, trochę sklepików i... już. Nawet nie wiem gdzie mieszka obsługa tego wszystkiego. Poniżej owoc pitahaya, którego środek może być purpurowy, czerwony lub biały. Jednak zawsze w czarne kropki. Bardzo smaczny, tak jak i więcej owoców niespotykanych w Europie i tych nam bliżej znanych jak ananasy, banany, limonki czy pomarańcze.


A to jeszcze zdjęcie z Nicaragui. Zorganizowana przez ministerstwo demonstracja mająca zachęcać ludzi do stosowania prezerwatyw. Co prawda w tym kraju jest najmniejsza zachorowalność na AIDS w Ameryce Centralnej, ale i tak starają się tę statystykę poprawić.


Główna droga wiodąca przez kraje, które odwiedziliśmy zwie się Panamericaną i wiedzie od Alaski do Argentyny. To wspaniały szlak komunikacyjny dla przemytników kokainy i marihuany. Columbia je produkuje, a w USA czeka na nie 17 milionów biorących. Dlatego często na tej drodze organizowane są kontrole mające za zadanie wykrycie kontrabandy. Poniżej jedna z nich.


A to ślub w naszym obecnym hotelu. Jakaś plaga?


Jak kolacja to z muzyką. Nie brakuje tutaj chętnych do gry. Niestety każą sobie płacić. Od 70 centów do dwóch dolarów za utwór.


W części hotelowej zamieszkanej prze nas, panuje ogromny luz. Nocami pływamy w basenie. Ale nie do końca sami. Nocą wyłażą ogromne żaby, ważące chyba po kilogramie. Są też iguany, legwany, małpy, wiewiórki, koliberki i nie wiadomo co jeszcze. Dzisiaj może się przejdę z aparatem. To są oczywiście wszystko zwierzęta dzikie żyjące na wolności.



Na plaży nie odmawiamy sobie wspaniałych masaży, które organizuje tu SPA hotelowe. Oczywiście jest całą masa usługodawców i hadlarzy. Spełniają wszelkie prośby.





No i te wspaniałe kolacyjki. Kliknij na zdjęcie dwa razy i zobacz z bliska jakie wspaniałości kryje mój talerz.


A to żabka spotkana wieczorem na ulicy. Są ogromne i okropne.


Jakoś nie mogę się zabrać za opis Kostaryki. Może dzisiaj, może jutro, może w ogóle... Idę na plażę... wypiję browara.... wykąpię się.... pójdę na masaż.... wykąpię się.... poleżę.... wypiję browara.... poleżę.... A CO TAM U CIEBIE!? TEŻ MASZ POGODĘ!?

piątek, 27 listopada 2009

O Nicaragui słów parę

Kraj ten wziął swoją nazwę od szefa plemienia Nicara i jeziora agua. To najbiedniejszy kraj Ameryki Centralnej (jak mówią miejscowi - nie środkowej). 50 % ludności pozostaje bez pracy. Do niedawna 800 000 dzieci nie chodziło do szkoły. Liczne reformy poprawiają jednak standard życia w tym kraju. Wprowadzono naukę na trzy zmiany. Od 6.00 do 21.00. Już tylko 250 000 dzieciaków nie pobiera nauki. Rozwijająca się turystyka jest numerem jeden w imporcie. Zaskakuje też segregacja śmieci. Zaskakuje, bowiem na ulicach leżą ich tony. Ale widać, że ktoś zaczyna myśleć. Mocny nacisk położono na ochronę środowiska. Powstały liczne parki i rezerwaty. 90% energii było dostarczanej z agregatów zasilanych ropą naftową, a tylko 10% pochodziło z naturalnych źródeł.. W przyszłości te relacje mają się odwrócić. Postawiono już 100 elektrowni wiatrowych, buduje się elektrownie wodne, mieszkańcy umieją wykorzystać wody geotermalne i pozyskać energię ze słońca. To poważne reformy. Bardzo dużo jest policji. Dwukrotnie byliśmy świadkami złodziejstwa i w obu przypadkach przestępca już po kilku chwilach był prowadzony w kajdankach. A to nie tylko za pomocą policji, ale także dzięki szybkiej reakcji mieszkańców. Drogi są bardzo dobrze utrzymane. Kostaryce daleko w tym zakresie do Nicaragui. Alkohol jest w ręku monopolisty. Jeden gość ma swoich rękach wytwórnię rumu i dwóch gatunków piwa. Mieszkańcy są bardzo przyjaźni. Niestety nie brakuje żebraków. Spotykamy ich na każdym kroku. Czasem trudno jest gdziekolwiek się na chwilę zatrzymać. Siedzieliśmy sobie przed hotelem sącząc wino podszedł mały chłopczyk prosząc o pieniążek. Policjant natychmiast zareagował i chciał go wygonić, ale ten ganiał się z nim wokół naszego stolika, a gdy władza się zatrzymywał, dzieciak siadał z nami przy stoliku. W końcu sypnęliśmy monetami i sobie poszedł. Może ktoś powie - trzeba było od razu dać. Problem w tym, że inni to widzą i jak dajesz jednemu, zaraz masz wokół siebie całą gromadkę. Bardzo fajnie rozwiązano ten problem w Etiopii. Funkcjonuje tam pewna instytucja zajmująca się dożywianiem ludności. Mają wielką stołówkę i każdego dnia karmią najuboższych. Ale żeby tam wejść należy mieć bon na obiad. Bony te wykupują przyjezdni płacąc za nie tylko część należności. Resztę dopłaca ta organizacja. Kupujesz wtedy za 100 dolarów dwieście obiadów i te bony rozdajesz na ulicy. Jest to jakaś pewność, że te pieniądze na pewno zostaną wykorzystane na posiłek. Problem jednak w tym, że są złodzieje, którzy widząc rozdającego, kradną potem bony obdarowanym.
Wiele dzieciaków próbuje też zarobić w jakiś prosty sposób. Na przykład organizują jakieś pokazy dla turystów w zamian za pieniążek lub żywność. Kupiliśmy też od chłopczyka cykadę zrobioną na prędce z trzciny. Bardzo dobrze rozwinięty jest tutaj handel uliczny. Straganom nie ma końca. Nie wiem kto to wszystko kupuje, ale mamy wrażenie, że 90 % społeczeństwa zajmuje się handlem. W stolicy kraju, Managui niewiele można zobaczyć, a to z powodu licznych trzęsień ziemii, które już wszystko zrujnowały. Natomiast w Granadzie jest wiele zabytków. Kajtek (kto go zna - wie o co chodzi) bardzo dobrze by się tutaj czuł. Są piękne kolonialne kamiennice, muzea, galerie sztuki, zabytkowe kościoły, przepiękne (może to dziwne słowo na to miejsce) cmentarze. Naprawdę dużo mogą tutaj zobaczyć miłośnicy historii. A że są to naprawdę ciekawe budowle, to każdy odczuje tutaj radość z podziwiania tego pięknego kolonialnego miasta. Mieszkańcy snują się pomału uliczkami i po ogromnym placu centralnym, który jest tętniącym życiem miejscem spotkań towarzyskich tubylców. Na bujanych fotelach przy swoich mieszkaniach na chodnikach bujają się starsi młodsi Nikaraguańczycy. W większości są metysami, całkiem czarnych jest tylko kilka procent. Biali stanowią jedną dziesiątą społeczeństwa. Poza miastami ludność żyje głównie z uprawy papaji, kawy, bananów i hodowli bydła. Jako że jest duże bezrobocie, nie brakuje biedy. Klasy wyższej nie widać w ogóle, średnia klasa to dobrze żyjący sobie tutaj lekarze, nauczyciele i obsługa turystyczna. reszta to biedota. Dworzec autobusowy, to podwórko mieszczące kilka tych pojazdów. Jeden z nich stoi pod daszkiem, kierowca stoi na ulicy i krzyczy na przykład Managua, Managua, Managua, co oznacza, że właśnie rozpoczął się proces kompletacji pasażerów zamierzających udać się do stolicy kraju. Jak już autobus będzie pełny - wyruszy w swoją trasę, a jego miejsce zajmie inny w innym kierunku. Kiedy i ten będzie pełny - stanie kolejny, być może znowu do Managui. I tak cały dzień. Tradycyjnych taksówek jest tu jak na lekarstwo. Mieszkańcy Granady korzystają z konnych dorożek.Piękne wymalowane i poprzyozdabiane z parą ... małych koni. Małych, nie znaczy tępych kuców. Piękne, rzekłbym wyścigowe ogiery, tyle, że dużo mniejsze. Poza Granadą za taksówki służą trzykołowe motocykle z zadaszoną z tyłu dwuosobową kanapą. Cena kursu tym wynalazkiem to pół dolara. Nie ważne gdzie. Liczy się kurs. Ogólnie jest tutaj bardzo tanio. W knajpce piwo kosztuje dolara, ananasa kupiłem za 65 groszy, obiad 3 - 5 dolarów, obiad w extra restauracji 10 bucksów. W internecie jest filmik jak w tamtym roku w czerwcu nastąpiła erupcja wulkanu Masaya. Nakręcili to turyści uciekający w popłochu. Na szczęście chyba nikomu krzywda się nie stała. Nam się udało. No nic to - muszę się pakować, bo wracamy zaraz do Kostaryki.

czwartek, 26 listopada 2009

Pożegnanie z Granadą

Ostatnie wycieczki w Nicaragui. Najpierw dwie godziny kajakami pomiędzy wysepkami utworzonymi z erupcji wulkanu Mombacha (wypluł przed 20 000 lat tyle skał na odległość kilkudziesięciu kilometrów, że utworzył 365 wysepek na jeziorze Nicaragua - największym w Ameryce środkowej), a potem weszliśmy na szczyt krateru właśnie tegoż wspomnianego wulkanu. Nadal jest aktywny. Niestety mgła nie pozwoliła nam na przyglądanie się kraterowi, ale gazy wdychaliśmy i czuliśmy jego gorąc.




A to mimoza przed dotknięciem jej i po.



Orchidee.



I cmentarz.Jakże różnią się cmentarze Kostorykańskie od Nikaraguańskich. Te pierwsze już opisywaliśmy. Wykładane płytkami ceramicznymi. Natomiast w Nicaragui to prawdziwe dzieła sztuki.






Tak wygląda ulica w tym kraju. Handel, gwar, tłumy.


A to już romantyczna przejażdżka konnym powozem po Granadzie.



Fale na jeziorze dorównują bałtyckim.


Ale śmieciowisko nie wiem czemu dorównywać by mogło.


Wieczorem mieliśmy niespodziankę w hotelu. Był to rodzaj wieczoru panieńsko kawalerskiego. Rodziny się poznawały przed śłubem. W tym przypadku Amerykańska z Nikaraguańską. A że odbywało się to w hotelu, to zaproszono wszystkich gości hotelowych. Była wyżerka, alkohole, tańce i zabawa.


A to panna młoda.


Jutro wracamy do Kostaryki. Zasłużone kilka dni na plaży. 1 grudnia o 8.00 wyruszamy do Polski i już 2 grudnia o 19.00 powinniśmy być w domu. Biorąc jednak pod uwagę różnicę czasową - nasza podróż będzie trwała tylko około 28 godzin. Jak dobrze pójdzie. Jeśłi coś ciekawego wydaży się w Kostaryce - napiszemy. Możę też znajdę chwilę, aby opisać bliżej Kostarykę i Nicaraguę. Naraźki.