Pojechaliśmy do Włoch nad jezioro Como. Nawigacja prowadziła przez Szwajcarię. Droga głównie autostradą, tylko ostatnie 70 km normalną drogą. Kiedy już nam właśnie tyle zostało do końca NAVI pokazało prawie 3 godziny jazdy. Uśmiałem się. Niestety to była prawda. Tyle jechaliśmy. Maksymalna wysokość to ponad 2200 mnpm. serpentyny, śnieg. Masakra. Ale dojechaliśmy. Należy pamiętać, że jechaliśmy ośmio-metrowym camperem.
A to już Włochy. Basia trzyma wnętrzności kalmara, który zaraz zostanie zgrilowany.
A tu cofamy się w czasie. Po drodze odwiedziliśmy miasteczko Rothenburg w Niemczech. Piękne, malownicze i słynie z tego, że jest tu całoroczny sklep Świąt Bożego Narodzenia. Cuda cudaki. Magiczny sklep jak z bajki.
A to miejscowe przysmaki. Faworkowe kule.
Poniżej knajpo - sklep w Szwajcarii. Zdjęcia nie oddają jego uroku, ale był przecudny. Taką knajpkę chciałbym mieć.
A jak Włochy to oczywiście pyszne jedzonko. Jemy dużo i smacznie. Dla równowagi dużo jazdy na rowerze.
Wina próbujemy wszelakie. Od Amarone, po takie nalewane. Wszystkie smaczne.
Paela
O! Jeszcze jedna fotka z drogi. Teraz jesteśmy w Bardolino. Nad Como się nie zatrzymaliśmy, bo mało jest campingów, a poza tym są położone z dala od miast i atrakcji. Także standardowo wylądowaliśmy nad Gardą. Byliśmy już w Sirmione, teraz Bardolino, jutro Lazise, potem jeszcze Riva del Garda i na koniec Limone, gdzie jesteśmy umówieni z kolegą. Stamtąd już do domu. Pogoda piękna. Auto raz nawaliło, ale szybko nam w serwisie naprawiono. W poniedziałek i wtorek mocno cofamy się w czasie. Idziemy się wyżyć do... Wesołego Miasteczka. A jest tu bardzo fajne - Gardalandia. Chyba 4 kolejki, także wisząca. A na drugi dzień Aqualandia i Movie Park. Będziemy dziećmi. No to naraźki.