piątek, 14 października 2011

Pożegnanie z Maui.


Dzisiejszy dzień upłynął nam na dalszym zwiedzaniu wyspy. Steve najpierw zabrał nas na targowisko farmerów, gdzie spróbowaliśmy nowych owoców. Następnie pojechaliśmy podziwiać urwiska morskie. Droga była niezwykle kręta i wąska. Widoki przepiękne. Steve opowiadał nam o obozie dla trędowatych. Na wyspie część lądu oddzielona była od reszty wyspy wysokim klifem, na tyle wysokim, że nie można było go pieszo pokonać. Trędowatych przywożono tutaj statkami, mieli broń do polowań i uprawiali ziemię. Piękne widoki na zdjęciach nie oddają rzeczywistości. Wyglądają tak, jakby do wody było kilka metrów, podczas gdy w rzeczywistości były to stu i więcej metrowe urwiska. Magda! Zadanie ze zjedzeniem orzeszków robionych jak popcorn, a do tego w polewie – wykonane. Odwiedziliśmy mikroskopijny kościółek. W ogóle bardzo dużo jest tutaj kościołów. Najczęściej niewielkie. Obiad zjedliśmy w typowej Hawajskiej restauracji. Ja miałem jakieś duszone mięso z liśćmi sałaty, a Basia zawinięte w jakieś liście, rośliny morskie z mięsem. Do tego była sałatka z łososia z pomidorami i cebulą, a na deser pudding kokosowy. Autko na zdjęciu to Chevrolet Impala, który mieliśmy do swojej dyspozycji. Po drodze wskoczyliśmy też do oceanu posnurkować, aby podejrzeć przepiękne rybki. Nasz przewodnik nie dawał Basi spokoju i w każdej wolnej chwili uczył ją angielskiego. Steve zapraszał naszych synów. Mogą spać w jego którymś autobusie. Aby było ciekawiej, Steve, który mieszka w domu znalezionym niemalże na śmietniku (Sajgon ma niezły), jest właścicielem gruntu, na którym mieszka o  wartości ponad 700 000 dolarów. Taki trochę dziwak, ale niezwykle serdeczny, cierpliwy i usłużny.  Na jednym ze zdjęć widać opasane blachą palmy. To zabezpieczenie przed szczurami, które wchodzą na drzewa i zjadają orzechy kokosowe. Jak natrafiają na blachę, to im się łapy ślizgają i spadają. Nasze odwiedziny Hawaii były trochę inne jak przeciętnych turystów. Tutaj wszyscy szukają zabawy i tętniących życiem hoteli i centr miast. My natomiast dotknęliśmy prawdziwej, często dziewiczej wyspy. Spaliśmy jak tubylcy i nie skorzystaliśmy z żadnych atrakcji typowo turystycznych. Fajnie było. Ale to jeszcze nie koniec. Dzisiaj lecimy do Honolulu i spać będziemy w hotelu przy słynnej plaży Wikiki. Także na koniec zobaczymy skomercjalizowaną stronę tych pięknych wysp. Kopertka zdradziła kolejny etap podróży. Jutro około 14.00 lecimy do… Francji. No może niezupełnie. Chodzi o Polinezję Francuzką, a konkretnie Thaiti. Dolecimy bardzo późnym wieczorem. Co dalej? Już jutro kolejna kopertka. 
Dolecieliśmy już na Wikiki. Zupełnie inny klimat. Wielkie miasto, wszędzie pełno wieżowców. Życie tętni, muzyka gra, tłumy ludzi przewalają się przez miasto. Do usłyszenia chyba za dni kilka.






























1 komentarz:

Magdalena Nowacka pisze...

Widzę,że szorty się przydały :) bardzo Nas to cieszy :)