środa, 12 października 2011

Hawaii

Rano z hotelu na lotnisko odebrała nas taka limuzyna na jaką przystało w Vegas. Śmialiśmy się, że chyba nam ją podstawili za wczorajsze zostawione pieniądze w kasynie. Podróż byłą męcząca. Najpierw zmienili na jeden lot, ale potem już wszystko poszło gładko. Jesteśmy już trochę uodpornieni na długie podróże. Dopiero pod koniec wczorajszego przemieszczania się po świecie, gdy odczuliśmy pierwsze oznaki zmęczenia, zorientowaliśmy się, że od hotelu do hotelu dzieliło nas 15 godzin. Jest dopiero ranek i trochę nie mam o czym pisać. Dojechaliśmy wieczorem i udało nam się pójść do lokalnego supermarketu. Kupiliśmy sobie trochę lokalnych pyszności na wieczór. Na przykład orzechy macadamia, słoik z kapustą pekińską na ostro (jakie dobre), kiełbasa hawajska i inne. To był nasz pierwszy posiłek nie zjedzony w jakimkolwiek punkcie zbiorowego żywienia na tym wyjeździe. Ale było pysznie. Basia jest już zauroczona tutejszą roślinnością, a widziała ją tylko po ciemku. Mieszkamy w pięknym hotelu. Piękny, to nie znaczy luksusowy. Nie mamy nawet klimy. Jest to niewielki hotelik położony w pięknym ogrodzie. Dziki, naturalny z przemiłą rodzinną obsługą. Dzisiaj mamy jakąś całodzienną wycieczkę śladami wulkanów. Trochę się nudów obawiamy, bo wiele wulkanów już mamy za sobą, ale może będzie coś nowego. Dostaliśmy zlecenie od Beaty J. na zjedzenie ryby. Tylko nie wiem czy dobrze pamiętam jej nazwę. Jeśli to mahi mahi, to potwierdź nam proszę Beatko, a jeśli inna rybka to wskaż nam tę jedyną najlepszą.






2 komentarze:

Anonimowy pisze...

karingtony :)

Magdalena Nowacka pisze...

Polecam popcon w karmelu i przeróżne hawajskie orzeszki!!! cmoki :)