niedziela, 9 października 2011

Grand Canyon

Dzisiaj ruszyliśmy do Wielkiego Kanionu. Mamy wynajęte autko, czerwoną Corvette. Co prawda w planie był Mustang, ale gość w Hertzu mnie naciągnął. I fajnie. W jedną stronę coś około 500 km, więc jest co jechać. Route 66 zaliczona. Drogi naprawdę trochę nudne. A maksymalne dozwolone przepisami  prędkości  ograniczają mocno chęć słuchania bulgotu corvetty. Po drodze zaliczyliśmy typową przydrożną knajpkę. Basia zjadła na śniadanie sałatkę, a ja burgera. Na ścianie była masa kartek od ludzi z całego świata z podziękowaniem za najlepszego hamburgera na świecie. Był naprawdę wyjątkowo smaczny. Dodatkowym smaczkiem były jedzące z nami bandy motocyklistów. Różne ekipy, mniej i bardziej przerażające. Ale naprawdę bardzo sympatyczne. Info dla Damiana – dolewka kawy zaliczona. Zaliczyliśmy zaporę Hoovera. Jest wielka. Obok tamy znajduje się mega ogromny most. Tama potrzebował wielu ton betonu. Można by z niego zbudować 4 metrową drogę opasującą całą kulę ziemską. Albo inaczej – dałoby się z betonu zbudować 18 Empire State Building. Duże to to. Cel naszej dzisiejszej podróży był nieopodal Grand Canyonu. Kopertka poinformowała, że jutro jedziemy z profesjonalnym przewodnikiem jeepem zobaczyć najpiękniejsze miejsca tego cudu natury. Po południu wracamy do Vegas i mam nadzieję, że zdążymy zagrać w kasynie. Kolację zjedliśmy w meksykańskiej knajpce, ale nas nie oczarowała. W Vegas też jedliśmy kuchnię z tego regionu i była dużo lepsza. Idziemy spać. Postaram się zaraz wysłać ten post, ale coś wolno chodzi net. Jutro do was nie napiszę, bo w Vegas nie mam neta.


















2 komentarze:

Magdalena Nowacka pisze...

Urocze nakrycie głowy!!! Kolekcja się powiększa :)

Anonimowy pisze...

to juz wiemy, ze kawa w knajpach przydroznych nie jest tylko z filmow:)))