piątek, 14 maja 2010

No i kończą się wakacje. Odwiedziliśmy jeszcze piękną miejscowość Luccę, ale ten wypad nam się nie udał. Najpierw długo szukaliśmy parkingu, potem wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy na stare miasto. Niestety rowery bardzo przeszkadzały, a ponadto byliśmy strachem podszyci, bo auto stało na niepewnym parkingu i szybko do niego wróciliśmy. Mieliśmy w pamięci przygodę naszego syna Tomka z ubiegłego roku, kiedy mu we Florencji okradli campera z laptopa i wielu innych przedmiotów. Teraz jesteśmy ponownie nad Gardą, tym razem w Bardolino. Jest tu przepięknie i są wspaniałe knajpeczki. Ilość ludzi tu przyjeżdżających zszokowała nas. Z kolacji wracaliśmy około 22.00. Sklepy były pootwierane, a niezliczona ilość restauracji była zapełniona do ostatniego stolika. Takiego ruchu w interesie nie było nad morzem, ani gdziekolwiek indziej. Dzisiaj się dowiedziałem , że Wojtek Cejrowski ponownie się ożenił. To mnie nie zdziwiło, natomiast informacja, że Beata Pawlikowska była jego żoną, bardzo mnie zaskoczyła. Bardzo lubię ich książki, bo mają styl podróżowania podobny trochę do naszego i lubię ich opisy. Tego natomiast się nigdy z ich książek nie dowiedziałem. Ptaszek na fotce nie znalazł się bez powodu. Wiecie, że bardzo lubimy zwierzęta, a Basia zawsze uwielbia dokarmiać ptaki. Kiedy byliśmy nad morzem, to tak je oswoiła, że prawie chodziły po nas. Przy okazji oczywiście obsrywały nam fotele, stół i rowery, ale cóż, coś za coś. Tym razem ja sobie oswoiłem kaczkę. Przed chwilą wróciliśmy z rowerów. W nogach mam 25 km i sączę teraz piwko. Jutro lub pojutrze wracamy. Musimy tylko zrobić jeszcze zapas wina do naszej „piwniczki” i czas się żegnać z Italią. Do zobaczenia.









niedziela, 9 maja 2010

Toscania


Właśnie skończyłem pisać bloga i wszystko mi zniknęło. Jestem wściekły, ale nic to. Spróbuję raz jeszcze. 

Minął tydzień naszej podróży. Pierwszym przystankiem były Niemcy, ale tylko po to aby się przespać. Drugi raz zatrzymaliśmy się na noc nad jeziorem Garda. To przepiękny zakątek tego świata. Przyjeżdżają tutaj miłośnicy dwóch sportów - windsurfingu i rowerów. Miasta są upstrzone niezliczonymi sklepami z artykułami zaspokajającymi potrzeby fanatyków spędzania czasu wolnego poprzez szaleństwa na deskach lub jazdą na dwóch kółkach. Wspaniałe warunki wiatrowe. Do południa wieje wiatr w jedną stronę, w południe następuje cisza, a po południu wieje w drugą stronę. Rowerzyści amatorzy mają niezliczone ścieżki rowerowe, a zawodowcy śmigają po górach. Ilość amatorów tych sportów wręcz zadziwia. Ponadto są tu przepiękne krajobrazy i pyszne wino Valpolicella. Poniżej Basia dokarmia natrętną kaczkę.




Po drodze mijaliśmy około 200 metrowy most, na którym śmiałkowie mogą skorzystać ze skoków na bangee. Niestety przyjechaliśmy za późno.

Kolejny miastem była Florencja. Rozbiliśmy swoje obozowisko na Campingu położonym na wzgórzu obok starego miasta. Nie jesteśmy takimi znawcami sztuki jak nasz kolega Kajtek, ale obok największych zabytków tego świata przejść obojętnie nie możemy. Florencja to miasto niezliczonych zabytków, rzeźb i obrazów. Wszystko w najlepszym wydaniu. Nas najbardziej zafascynowała świątynia Duomo z gigantyczną kopułą, na którą można się dostać pokonując ponad 400 schodów. Z góry rozpościera się zapierający dech w piersiach widok. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności, ale było ciężko. No i zasada, że drogi powrotnej nie ma dopuki nie dotrze się do celu. Schody są tak wąskie, że minąć się nie można. Ale daliśmy radę. Świątynia z zewnątrz robi duże wrażenie. Fasada wykonana z białego, zielonego i czerwonego marmuru. W środku już nie robi wielkiego wrażenia, poza swoim ogromem i przepięknymi freskami. Niestety padał deszcz i zwiedzanie mieliśmy utrudnione. Wieczorem udaliśmy się do restauracji, której szef kuchni zdobył kulinarne Mistrzostwo Świata. Zaserwowano nam specjalność tej okolicy - ogromny t-bone steak FLORENTINA. Droga powrotna była jeszcze trudniejsza aniżeli pokonanie schodów na szczyt Duomo. Wielka wspinaczka w deszczu. Padliśmy ze zmęczenia w łóżku usatysfakcjonowani całym dniem.










Włochy jako królestwo sztuki oferują także jej namiastkę turystom w sklepach z pamiątkami. Mamy już ich niezliczone ilości. Basia uwielbia spędzać czas na kupowaniu, a ja muszę jej towarzyszyć.




Moja żonka wyczytała w przewodniku, że możemy przemieścić się z Toskanii do sąsiedniej Ungrii i odwiedzić słynny Asyż. Tak też zrobiliśmy. I warto było. Miejsce niezwykłe zarówno pod względem religijnym, jak i poprzez ciekawą architekturę. Miasto otoczone jest murem i położone na wysokim wzgórzu. Wewnątrz przepiękne uliczki, dużo zabytków, knajpek i sklepików. Zbudowane jest podobnie jak Dubrownik, czy Voltera, o której później. Dzień tradycyjnie zakończyliśmy w restauracji. Tym razem trafiła nam się super knajpka, w której zamówiliśmy sobie degustazione zarówno jadła jak i napoju bogów. Nieludzka uczta dla podniebienia.









Kolejnym przystankiem była Siena. Urokliwe kamiennice, przepiękny monumentalny plac wewnątrz miasta i cudo nad cudami - katedra. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. Jest to jeden z najznakomitszych zabytków tego świata. Urzeka zarówno fasada jak i wnętrze świątyni. Rzecz nie do opisania. Kajtek! Jak tu jeszcze nie byłeś, to już wiesz gdzie się udać. Zaskakuje wszystko - posadzki, freski, rzeźby, księgozbiory. Naprawdę robi wielkie wrażenie. Słowa nie oddadzą tego piękna nawet w najmniejszym stopniu.












A poniżej obrazek z jednej z ksiąg. Jako, że w momencie tworzenia tych ksiąg nie istniał jeszcze wynalazek Guttenberga, wszystko było wykonane ręcznie. Kaligrafowie i malarzy dokonali cudów.








A to już wspomniana Voltera. Niezwykle urokliwe miasteczko zbudowane podobnie jak Asyż. Uliczki chyba jeszcze węższe. Okolica słynie z produkcji przedmiotów z alabastru. Miasteczko aż kipi od wielkich ich ilości. Ponadto odwiedziliśmy muzeum narzędzi tortur. Nie myśleliśmy, że ludzie mogli sobie zadać aż tyle trudu i okazali się tak pomysłowi tylko po to, aby zadać drugiemu ból.


Drżyjcie panie. Poniżej urządzenie do rozrywania pochwy.

















Podejrzałem tutaj świetny sposób połowu ryb w rzece. Na obu brzegach montuje się po dwa słupy, a na ich wierzchołkach instaluje bloczki. Tworzy to konstrukcję, do której przymocowuje się gigantyczną siatkę o średnicy kilkunastu metrów. Rybak opuszcza tę siatkę na dno rzeki, a na środek siatki opuszcza koszyk z przynętą. Jak ryby się do nie dorwą, siatkę unosi do góry z rybkami. Fajna sprawa.



 A to nasze obozowisko. Basia kupiła do domu kwiaty w donniczkach i teraz mamy ozdobę naszego obejścia. Rowery zaś służą do ... suszenia gaci.



Udlaiśmy się do miasta na niedzielną mszę. Akurat była Pierwsza Komunia. Jakież było nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy ubiór dzieci. Chłopcy idą nawet w jeansach i adidasach. Dziewczynki mają co prawda białe sukienki, ale niezbyt wyszukane. Chyba lepiej jak dzieciaki idą ubrane w albach.



Na tym na razie kończymy i gorąco pozdrawiamy. Raczymy się przepysznym chianti i pożeramy nieludzkie ilości sałat, różnych pierożków, pysznych kiełbas, kręgi pizzy .... Basia dzisiaj przeleżała mnóstwo czasu na basenie i strzaskała się niemiłosiernie. Ciekawe czy będzie nocą cierpieć?