poniedziałek, 17 października 2011

Moorea!


Rano popływaliśmy w lagoonarium. Basia była zachwycona i stwierdziła, że to jedno z najpiękniejszych dla niej miejsc. Dużo fajnych rybek i żyjątek. Jedna nawet mnie ostro atakowała. W ogóle się nie bała. Za wszelką cenę starała się mnie przegonić. W końcu przewróciłem się na plecy z butami w jej kierunku (snurkowałem w crocsach), a ta cholera podgryzała moje buty. Dałem za wygraną. Ludzie na brzegu obserwowali to i mieli pyszną zabawę. W końcu przyszedł czas na lot. Trochę śmiesznie, bo trwał tylko 7,5 minuty, ale według Basi był najgorszy. Stwierdziła, że pilot w ogóle nie umiał latać. Trzepało samolotem niemiłosiernie. Teraz już jesteśmy na Moorea w hotelu Hilton. Mamy wielką willę z własnym basenikiem, odgrodzonym potężnym tarasem i w ogóle wszystko jest pięknie urządzone. Najgorsze jest to, że mamy tutaj śniadania, podobnie jak w poprzednim hotelu. Oni dają takie smakołyki, że człowiek się nadludzko opycha. A my przecież nie jadamy na co dzień śniadań. Tutaj jednak sobie nie odpuścimy. Kierowca, który nas wiózł, powiedział, że 15 minut pieszo od hotelu jest supermarket. No to się udaliśmy na zakupy. Pomyślałem, że po co przepłacać i kupię sobie kilka piwek do lodówki, ale pani stwierdziła, że piwo się skończyło i przyjedzie za trzy dni w czwartek. W ogóle ten supermarket miał ze 20 m2. Basia kupiła sobie suszone mango w chili. Jakie to świństwo było. I od razu od jednego kawałeczka czerwone paluchy i usta (na zdjęciu). Krabów tutaj masa. I to bardzo wielkich. Wszędzie ich pełno. Ludzie na wyspie mieszkają niezwykle skromnie, żeby nie powiedzieć biednie. Praktycznie nie ma tutaj turystów. Jest niewiele ośrodków, a że zostajemy tutaj 3 dni z jedną półdniową wycieczką, zapowiada się wielkie lenistwo. Przy hotelu jest piękna rafa i zamierzamy dużo snurkować. Kopertka dzisiaj informuje, że jutro półdniowa wycieczka jeepem. Tutaj mamy też w cenie kolacje, więc mamy nadzieję, że gdzie jak gdzie, ale w Hiltonie powinny być wypasione. Basia kazała przekazać Ani B, że ją kocha za miłe słowa. Na pierwszej fotce kochany gekon z Tahiti. Mam nadzieję, że tu też będzie bo komary już mnie prawie zjadły. Basia prosiła też, abym dopisał, że jest zachwycona miejscem zamieszkania. To taka mała posiadłość, bardzo prywatna, odgrodzona od ludzi. Można się stąd nie ruszać. A w pokoju czekała na nas na przywitanie butelka szampana w lodzie. 


















A na koniec internetowa fotka naszego hotelu.


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Basieńko, tęsknię już bardzo. Tam jest tak pięknie!!!!!! Wyglądacie świetnie i korzystajcie ile się da. Miłych wrażeń,"pięknej" obsługi i spokojnych lotów. Jestem z Wami na bieżąco, pozdrawiam Was bardzo ciepło i oczywiście zazdroszczę :) Danusia

Magdalena Nowacka pisze...

Wow!!! Ale bajka, aż się rozmarzyłam :))) niesamowite miejsce. Wyglądacie na zadowolonych także korzystajcie pełnymi garściami, buziaki!!! T i M.

Ania Bosak pisze...

Zdjęcie z hamakiem - moje ulubione. Poza tym już dawno żadne miejsce mnie tak nie zachwyciło. Zróbcie tam dużo zdjęć!