sobota, 16 marca 2013

W domu

Dojechalismy. Waszego czasu rozpoczelismy podroz o godzinie 23.00 i o 23.00 nastepnego dnia bylismy w domu. Jestesmy totalnie rozregulowanii, ale pomalu dochodzimy do siebie. Na koniec pare niechronologicznych fotek. W Yangoon bylismy u astrologa. Jeszcze nie znamy dokladnie jego przepowiedni na temat mej zoneczki, ale mamy wszystko nagrane na plycie i wkrotce podejmiemy sie analizy. Zyc bedzie 88 lat. Jak juz pisalem, tutaj nawet najwyzsze wladze korzystaja z takich uslug przy podejmowaniu waznych decyzji. No to narazki i do nastepnej podrozy. A jakie sa nasze podrozne plany? Na razie blizej nie sprecyzowane, bo czekamy na wnuka.

Tutaj trzeba sobie Basie odszukac.
 

 

 

wtorek, 12 marca 2013

Wyspa

Dzisiaj bardzo krótki wpis. Wybraliśmy się z tubylcami łódeczką na Wyspę Pereł. Co prawda pereł tam nie widzieliśmy, ale było bardzo fajnie. Musieliśmy najpierw dojechać samochodem około 10 km i po drodze mijaliśmy wielkie suszarnie ryb. Skala przemysłowa. Łódka okazała się bardzo bidniutka i mocno chybotliwa. Po drodze zaliczyliśmy snurkowanie, ale w skali 1 do 10 - może 4. Potem zostawiliśmy Basię na plaży i popłynęliśmy na ryby. Połów nie był polowaniem na BIG FISCHA. Łowiło się trzymając żyłkę i wyciągało rybki z rafy koralowej. Ale nie były wcale takie małe. Zjedliśmy po trzy i byliśmy najedzeni. Po południu basen i zimne drinki. Ot taki malutki wpis, bo dużo więcej się nie działo. Nasza podróż zbliża się do końca. Jutro jeszcze lenistwo, a pojutrze lot do Yangon, gdzie zostajemy na jedną noc i w piątek powrót przez Qatar do Berlina. W domu będziemy bardzo późnym wieczorem. Ale na pewno jeszcze coś napiszemy.
Naraźki

 

 

poniedziałek, 11 marca 2013

Raj

A w raju życie płynie leniwie.

Poranny rytuał tubylców w naszym ośrodku, to sprzątanie piasku. Najpierw sprzątają na plaży to co nocą morze wyrzuci, aby było idealnie. Potem pomiędzy domkami polewają wodą piasek, zamiatają go i przesiewają to co zamiotą przez sita.
Wczoraj w niedzielę pojechaliśmy do odległej o 5 kilometrów dużej wioski, prawie miasta, w którym jest kościół katolicki. Ta podróż ze względu na stan dróg trwała... 40 minut. Msza miała rozpocząć się o 8.00 rano. Niestety tydzień temu ze względu na upały ksiądz zmienił na godzinę 7.00. Zdążyliśmy na błogosławieństwo.
Ale za to zaproszono nas na zakrystię...
... i do domu księdza.
To jego toaleta.
ADASIU! Ksiądz też gra w golfa! Tylko kije ma chyba jakieś inne?
Jak miasteczko to naturalnie także lokalny market, któremu nigdy się oprzeć nie możemy. Tu ?pyszne? pasikoniki.
Ciekawie suszą ryby. W całości ponacinane.
Kurczaki w Meksyku są żółte od nagietek. Ale nie aż tak jak te tutejsze. Dlaczego? Nie udało nam się dowiedzieć.
To typowe tubylcze domy.
Basia była w piątek sama na spacerze i opowiadała mi jak poznała lokalesa i razem łowili ryby i wybierali je z sieci do kosza. Musiałem to zobaczyć i poszedłem tym razem z nią.
To są ryby suszące się na plaży.
A to już ususzone rybki.
Basia zrobiła dużą sesje zdjęciową kwiatów, ale przedstawiam tylko perełki.
A to Basine zbiory morskie.
Wieczorem mieliśmy wielki bufet morski. Niedość, że było kilkadziesiąt gotowych dań, to jeszcze można było sobie powybierać ryby i inne owoce morza i kazać ugrilować. Towarzyszyły temu występy lokalnych artystów.
A dzisiaj spacer w drugą stron plaży.
Tutaj były "suszarnie" bardziej cywilizowane. Może na export?
A to mini krewetki przed suszeniem.
 

Jutro płyniemy na wyspy i będzie jakiś połów ryb. Zobaczymy co to.

Naraźki