piątek, 13 marca 2009

Już koniec wakacji. Za dwie godziny jedziemy na lotnisko. Wczoraj z Kazikiem zaliczyliśmy jeszcze buggy.



Wieczorem kolacja w restauracji Passion.


Wcześniej leniuchowanie.


Sesja w ogrodzie.



A na zakończenie Big Game Fishing. Nasza łódź złowiła 12 dużych ryb. Ja złowiłem największą. Były Dorado i Wahoo. Huśtało niemiłosiernie, ale było super. Kaziu przez cały czas dokarmiał rybki.







Cześć. Do zobaczenia w Polsce.

środa, 11 marca 2009

Dominikana 6

Wycieczka segway-ami bardzo udana. Śmieszne urządzonko daje dużo radości z poruszania się nim. Kazik już chciał kupić takowe, ale jak się dowiedział o cenie, to już mu się odechciało (23 000 złotych).






Wczorajszy dzień to bardzo intensywna wycieczka po prawdziwej Dominikanie. Na początku stanęliśmy w jakimś sklepie, aby zaopatrzyć się w cukierki dla dzieci, które mieliśmy spotykać na swojej drodze. Akurat przed sklepem dokonywano rozbioru mięsa. Bardzo ciekawe, egzotyczne i brudne było to porcjowanie. Na koniec wszystko lądowało na ladzie sklepowej.



Dosłownie na ladzie, bez żadnego talerza czy tacy obok pomidorów. Przemieszczaliśmy się świetnym autobusem krytym strzechą i z wystrojem … drewnianym. Nie było okien, ale była muzyka, witamina (rum z czerwonym winem) i w przedniej części autobusu miejsce do tańca. Podczas jazdy, śpiew, opilstwo, nauka merengue, maraki (kręcenie tyłkiem). Niektórzy troszkę przesadzili i byli niezwykle upierdliwi, ale nie popsuło to na szczęście naszych nastroi.




Odwiedziliśmy gospodarstwo Dominikańskie. Bida aż piszczy.




Potem była szkoła. Szkoła fajna. Jedna klasa, toalety. Do tej szkoły jeżdżą często wycieczki, dlatego też tubylcy wysyłają chętnie dzieci właśnie do niej, twierdząc, że skoro ludzie z całego świata ją odwiedzają, to na pewno jest wyjątkowa. Już nawet wprowadzili dwie zmiany i dzieci uczą się nawet do 8.00 wieczorem. Odwiedzający zostawią zawsze jakiegoś dolara i dzięki temu szkoła została wyremontowana, a nawet zakupiono do niej wentylatory. Dzieciaki natomiast są już tak zmęczone wycieczkami, że nawet za bardzo nie chcą brać cukierków.






Kolejną atrakcją było pole trzciny cukrowej. Pochrupaliśmy ją sobie i posłuchaliśmy o metodach jej uprawy i możliwościach przetwórstwa.



Odwiedziliśmy także szamankę voo-doo. Namaściliśmy się jakąś miksturą i odmłodzeni zregenerowani udaliśmy się do sadu.




Tutaj zobaczyliśmy jak rosną banany, kakao, kawa. Pojedliśmy trochę i pojechaliśmy do „fabryki sera„.




W rzeczywistości był to mały domek, w którym jeden człowiek go wyrabia. Ser bardzo smaczny podobny do mozarelli. Obejrzeliśmy też dom rodziny fabrykanta i nad morzem czekał już na nas obiad.




Przystawka to sałatka ze ślimaka, a potem mięsko, ryba lub homar.





Aby wszystko się lepiej poukładało w żołądkach - wskoczyliśmy na konie i pojeździliśmy po plaży. Josephina w tym czasie trawiła przy stole.



Na zakończenie obejrzeliśmy walkę kogutów i udaliśmy się w stronę hoteli.


Po drodze mijaliśmy cabanę. To bardzo fajna sprawa. Cabany to popularne tutaj hotele na godziny. Nie mają nic wspólnego z domami publicznymi. Za bramą jest dziedziniec, tam są pootwierane garaże. Wjeżdża sobie para do niego, zamyka wrota i prosto z garażu wchodzi do pokoju z muzyką, pornosami i małym okienkiem z zasuwą, za którym stoi właściciel, kasuje opłatę, podaje menu, trunki czy jedzenie. Po wszystkim para wyjeżdża z garażu przez nikogo niezauważona. Na tym wycieczkę zakończyliśmy.



Mam już dość jedzenia. Jest tego tyle, że już drugi raz nie byłem na kolacji z przeżarcia. Wczoraj były chmurki, ale dzisiaj mamy iść na plażę, więc jest słonko. Na razie

poniedziałek, 9 marca 2009

Dominikana chyba 5

Niedziela to wycieczka trzema łodziami. Najpierw autokarem dojechaliśmy (1,5h) do zamkniętego miasteczka, w którym piękne wille mają milionerzy z całego świata. Tam też brał ślub Michael Jackson, i Enrico Iglesias. Swoje domy ma tam masa znanych ludzi. Jest tam też małe centrum handlowo rozrywkowe w przepięknym meksykańskim stylu. Wybudowano też kamienny amfiteatr, w którym odbywają się niemal codziennie jakieś koncerty lub inne programy rozrywkowe. Jakże byłem zły z powodu mojej niewiedzy, że dnia poprzedniego koncertował Carlos Santana. A wiedzieć trzeba, że byliśmy w Higway, czyli tylko 30 minut od amfiteatru. Co misiąc śpiewa tam Iglesias, mający oczywiście obok swój dom.











Potem wsiedliśmy na imitację parostatku i popłynęliśmy rzeką do morza Karaibskiego. Na statku było śniadanie.


Potem szybką łodzią (ale jednak nie Ocean Flayerem) popłynęliśmy wzdłuż wybrzeża dwa razy zatrzymując się na nurkowanie. Morze Karaibskie jest dość spokojne. Byliśmy na jego styku z oceanem. Niewiarygodne! Z jednej strony wielkie fale i grzywy, a zdrugiej morze jak jezioro. Obie wody bezkresne. Łowiliśmy muszle i rozgwiazdy. Na wyspie Samana czekał na nas obiad, potem trochę snurkowania, spacerów i powrót wielkim katamaranem na żaglach. Wycieczkę prowadził przewodnik polski mieszkający na Dominikanie (z Dominikanką) od 7 lat. Dużo się dowiedzieliśmy o tym kraju, ale wybaczcie opisywał nie będę, bo idę na plażę. Dzisiaj leniuchowanie i może pojedziemy tylko na SEGWAY-e. Jutro wyjazd w długą podróż po prawdziwej tradycyjnej Dominkanie. Napiszę zatem coś chyba dopiero pojutrze rano. Nasze rano to wasza 12.00 - 13.00. Wszystkiego Najlepszego dla Beatki, która chyba miała swoje imieniny.