poniedziałek, 3 października 2011

Manhattan i nie tylko!


Rankiem udaliśmy się do portu skąd odchodzą promy do Elisse Island i Statuy Wolności. Temperatura około 15 stopni, ale na Manhattanie były wielkie i zimne przeciągi. Na wyspy płynie się bardzo szybko. Od samego rana walą tam tłumy zwiedzających. Przed wejściem na prom odbywa się odprawa jak przed lotem samolotem, czyli pozbywamy się wszelkich metalowych przedmiotów, zdejmujemy okrycie wierzchnie i przechodzimy przez bramkę. Jako, że nie jedliśmy rano śniadania, od razu udaliśmy się do restauracji położonej obok Statuy wolności. I szok. Brudno nieludzko, personel w okropnie brudnych ubrankach. Menu amerykańskie, czyli wszystko w panierce smażone na oleju, kawa w kartonowych kubkach... Inaczej sobie tę Amerykę wyobrażaliśmy. Standard wręcz tragiczny. No ale hamburgera made in USA zaliczyliśmy. W Polsce zorganizowano by to na pewno lepiej. A przecież przybywają tutaj każdego dnia dziesiątki tysięcy turystów. Sama statua Pięknie góruje nad wyspą. Po obejściu jej dookoła i zrobieniu kilku fotek, popłynęliśmy na sąsiednią wyspę Ellise. Z wejścia na Statuę zrezygnowaliśmy, bo zajęłoby nam to ze względu na długą kolejkę mnóstwo czasu, a przecież atrakcji przed nami było jeszcze bardzo wiele.





Ten złoty (miedziany) motocykl, to jakiś dar kogoś na rocznicę 100 leci statuy. Ale robi fajne wrażenie.



A to MISS NEW YORK. Mówię o statku, którym płynęliśmy.


A poniżej druga z odwiedzanych wysp - Ellise. To bardzo ważne miejsce. Przed około 100 laty na wyspie tej znajdował się punkt imigracyjny, przez który w ciągu kilkudziesięciu lat przyjmowano imigrantów z całego świata. Niektórzy po kilku godzinach udawali się w dalszą drogę, a niektórzy musieli się wyleczyć przed zejściem na stały ląd i przebywali tu nawet miesiącami. Dzisiaj ambasady i wizy wbijane do paszportów zastępują wyspę Ellise. Za głównym budynkiem umieszczono ogromną ilość tablic z nazwiskami przybyłych emigrantów. Na zdjęciach wyglądają jak jakieś ogrodzenie.  Basia znalazła swoich krewnych.










Po opuszczeniu wysp udaliśmy się Na Ground Zero, czyli miejsce upadku WTC. W tym miejscu trwają bardzo zaawansowane prace przy odbudowie wieżowców w nowej formie. Za mną Wieża Pokoju.



Fajnie chodzi się po Brodwayu, Wall Strett...


A to miejsce niezwykle kultowe, czyli Most Brooklyński. Tłumy pieszych i rowerzystów muszą zaliczyć przejście lub przejazd po nim.


O Stanach krąży mit, że Amerykanie są bardzo otyli. Nie do końca się z tym zgadzam. Myślę, że znaczna ich liczba bardzo dba o swoją wagę. Otyłych nie spotyka się aż tak często jak mogło by się to wydawać. Natomiast jak już ktoś kocha jedzenie, to na całego. Są takie egzemplarze, że aż dech zapiera.


Czy czegoś to wam nie przypomina? Samoloty znowu pojawiły się w miejskim krajobrazie w duecie z wieżowcami. Amerykanie szykują teraz jakąś tarczę obronną zdolną w kilka sekund zestrzelić samolot, który zboczył z kursu.


A to taki odpowiednik angielskiego Hyde Parku. Wszyscy chcą coś ważnego powiedzieć, do czegoś namówić, przed czymś protestować. Wokół niezliczone masy policjantów pilnują porządku. W ogóle w całym mieście są niewyobrażalne ilości policjantów.


A to słynna Wall Street. My mieszkamy w ulicy przecinającej słynną ulicę bankierów. Nasz hotel znajduje się dosłownie kilkadziesiąt metrów od WS.


A to słynny symbol tych którzy rządzą kasą w Stanach. Symbol nowojorskiej giełdy.


W Centrum Trumpa stoję obok symbolu typowej Amerykanki, a Basia obok wzorcowego Amerykanina.





Zapomniałbym wam powiedzieć, że po południu odnalazł się nasz znajomy z Polski. Pojeździliśmy po mieście zobaczyć to, czego na nogach nie zdążylibyśmy. Tomek pracuje tutaj z prawnikami. Obrabia im sprawy zdobywając lub weryfikując dowody, kontaktuje się z policją, jednym słowem odwala całą robotę za prawników, tak aby oni mogli skupić się na konkretach. Zanim skończył w Stanach studia, imał się różnych prac. Między innym wyprowadzał trzy pieski Janet Jackson. Mógłby robić to do dziś podróżując z nią po świecie, ale był ambitny i się uczył. Poniżej spacer po Central Parku. Park ten to płuca Nowego Jorku. Bardzo licznie odwiedzają go nowojorczycy. Jest potężny i doskonale zorganizowany. Naprawdę fajny.


A to Broadway nocą. Może jutro załapiemy się na jakiś występ gwiazd?


Poniżej Greenpoint, czyli słynna dzielnica, na której zamieszkiwali Polacy. Dzisiaj Greenpoint zmienia swoje oblicze, stając się lepszą dzielnicą, dlatego też wielu Polaków ucieka na Queens, gdzie jest taniej, ale nadal mieszka tu wielu naszych rodaków.



Na zakończenie dnia poszliśmy na słynne amerykańskie steki. Odwiedziliśmy Restaurację Peter Luger. Tomek zarezerwował tam stolik już kilka tygodni wcześniej. Restauracja przyjmuje jednorazowo grubo ponad 100 osób. Cena kolacji na osobę bez alkoholu to 50 - 100 USD, a pomimo tego, aby się tu dostać trzeba czasem zamawiać stolik nawet dwa miesiące wcześniej. Knajpa jest naprawdę zjawiskowa i steki wyjątkowo smaczne.




W południe na chwilę udaliśmy się do naszego hotelu. Jakież było nasze zdziwienie, gdy pod nim ustawili się Hindusi ze swoimi kramami i jedzeniem. Bardzo tanie i niezwykle smaczne pikantne żarełko.



Wczorajsza kopertka też nie zawierała niczego nadzwyczajnego, poza nowymi miejscami, które dzisiaj odwiedzimy. Rodzicom Basi składamy najserdeczniejsze życzenia z okazji ich rocznicy ślubu. Także Teresie życzymy zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń z okazji imienin. Naraźki.

5 komentarzy:

Ania Bosak pisze...

Ciekawa byłam jaki macie plan na USA i Waszej opinii. Amerykańskie hamburgery najlepsze jedliśmy w przypadkowej przydrożnej knajpie na południu Stanów i faktycznie były znacznie lepsze i przede wszystkim większe niż przeciętne polskie. A co do grubych ludzi - myślę, że w Nowym Jorku jest ich statycznie mniej, ale faktycznie jest ich dużo i większość takich jak na Waszym zdjęciu. Co nas zaciekawiło, że często widzieliśmy pary - szczupły przystojny facet z taką ogromną Panią. Do tego biorąc pod uwagę, że Amerykanki są raczej leniwe i nie gotują nie ma się coś dziwić, że Polki są rozchwytywane jako kandydatki na żonę.

Ania Bosak pisze...

A ci Hnatuśko to naprawdę Basi krewni?

Anonimowy pisze...

Zyczenia rocznicowe slemy.kh,dc.

izabela.lokiec pisze...

Widok nocnego oświetlonego miasta -rewelacja.Basiu nazwisko Hnatuśko przyprawiło mnie o gęsią skórkę.Przyglądam
się zdjęciu z knajpy ze stekami,jestem zaskoczona wystrojem,ale chyba nie o to chodzi.Ufam że mięcho smaczne , towarzystwo miłe.
Normalnie uzależniłam się od Waszego blogu.
FALUBAZ MISTRZEM POLSKI .POZDROWIENIA IZA

Sławoj pisze...

Dzięki za życzenia imieninowe o za świetne relacje z podróży.Niecierpliwie czekamy na kolejne kopertki-pozdrawiamy
Teresa i Sławek