piątek, 30 listopada 2012

To chyba już koniec wakacji

Za dwie godziny wylatujemy. Śmiesznie, bo lot mamy o 9.00, a z hotelu nas odbierają o 8.15. Takie lotnisko.




Znowu jakiś ślub. To jego całą obsada. Nawet nie widać świadków. Może podobnie jak u Body Millera (nie wiem jak się pisze) świadkiem na ślubie był kot?




Przedwczoraj wieczorem była ulewa. Ubraliśmy się w kurtki i ruszyliśmy do miasta na kolację. Poszliśmy do tej mini restauracyjki o której pisałem. Warunki jak najbardziej dziwne. Tak naprawdę, to syf niemiłosierny, ale żarcie excellence. I pełno ludzi. Nawet dla nas nie starczyło najlepszego dania i musieliśmy się zadowolić zastępczym.






Wczoraj trochę lenistwa. No może nie całkiem, bo wzorem dnia przedwczorajszego zrobiliśmy sobie ośmiokilometrowy spacer. Odkryliśmy nową wspaniałą restaurację, Wild Mango. Żarcie tak dobre, że i obiad i kolację tam zjedliśmy. Oczywiśćie też było Ceviche. I to w czterech różnych odsłonach.



Czekamy na śniadanie i w drogę. Najpierw krótki lot do Belize City, tam 3 godziny czekamy na samolot do Houston, kolejne ponad trzy godziny do lotu do Frankfurtu, godzina pauzy i na Berlin. Odbiera nas Adaś i mamy 280 km do domu. W sumie ponad doba. Najdłuższy lot 10,5 h. No to naraźki

3 komentarze:

Piotrek pisze...

Wspaniały blog, od razu widać, że realizujecie swoją pasję:) Nie wiem czy bardziej zazdroszczę widoków, pięknych zwierząt czy tych pyszności na talerzu. Pozdrawiam:)

Cleantec pisze...

Szukam i szukam na zdjęciu ze ślubu tego kota - świadka:)
nie widzę!!!
Dobra, jeszcze raz przejrzę zdjęcie.

Piotr Waldek pisze...

Kota nie ma. Chodziło o liczbę gości. Na ślubie na plaży nie było ani jednego gościa oprócz obsługi. U Body Millera był chociaż kot.