środa, 21 listopada 2012

Powrót do Antiguy


Jakaż była nasz radość, jak po nas wczoraj rano przyjechał Stefano, czyli kierowca, który nas przywiózł nad jezioro. Fajny chłopak i łatwo się z nim dogadać. Wrócę jeszcze do Maximona. Stefano przekazał nam informację, że ten Bożek jest jednak bardzo ważny.  Przed laty prawdziwego Maximona – szamana, miłośnika likieru, cygar i kobiet  najeźdźcy hiszpańscy zamordowali i poćwiartowali w bodajże 15 wieku. Dla nich ten szaman został przeobrażony w Boga i ludzie chodzą do niego prosić o wszystko i zarazem dziękować. Przedwczoraj byliśmy świadkami smutnego zdarzenia. Mały chłopczyk – może 8 lat – niosąc na plecach drewno na opał – wpadł pod samochód. Na szczęście odbił się od niego i chyba za mocno nie poturbował, ale wystraszył okrutnie. Bardzo płakał i trzymał się za rękę. Ale zaraz tłum tubylców zaczął go uspokajać. Jadąc nad jezioro miał przekraczaliśmy granicę jabłkową. Dosłownie. Wszystkie samochody są zatrzymywane i służba sanitarna sprawdza czy przypadkiem ktoś nie wiezie jabłek. Dlaczego? Za tą granicą są potężne sady, a przed nią w jabłkach i na jabłoniach żyją insekty zjadające te drzewa. Za granicą walczą ze szkodnikami i nie pozwalają przewozić zakażonych owoców.  Drogami podróżowanie to wielka męka przez bumpersy, czyli u nas tak zwanych leżących policjantów lub progów zwalniających. Nie dość, że są tutaj bardzo wysokie, to potrafią być na głównej drodze i to w odstępach 10 – 20 metrów. Nie da się rozpędzić powyżej 30 – 40 km/h. Skuteczne. Na Amerykanów czasem miejscowi mówią Gringo. A jaka jest etymologia tego wyrazu? Jak wojska Stanów Zjednoczonych walczyły w Wietnamie, spotkało się to z ostrą reakcją całego świata, a zatem Ameryki Łacińskiej także. Żołnierze mieli zielone mundury i hasło green – go oznaczało nic innego jak zielony – idź.  To nie grzeczne określenie, ale mało kto zna jego znaczenie. Wczorajszy dzień to powrót do Antiguy boczną drogą przez malownicze miasteczko gdzie w ogóle nie ma turystów. Faktycznie nie spotkaliśmy ani jednego. Odwiedziliśmy miejscowy cmentarz, poznaliśmy historię Gwatemali namalowaną muralami. Bardzo ciekawe.


 Koliberek spija soczek z poidełka



Lampka przed oczyma stojącego przed pisuarem faceta. Nocą gdy jest ciemno to jedyne światło. Można się zlać.





Wieczorem stworzyliśmy sobie ognisko domowe.


A to znowu pralnia miejska.


A to są wspomniane murale.



Bogaci mogą postawić zmarłemu betonowy pomnik...


...ale biedni chowają tylko tworząc kopczyk. Na święto zmarłych przychodzi się na cmetarz ze specjalnie na tę okazję przyżądzonym daniem, zabiera się alkohol, dzieci nie zapominają o latawcach i przy grobach najbliższych spędza się cały dzień świętując.



A poniżej zaręczyny. Jak chłopak zaczepi dziewczynę i ona się uśmiechnie, to znaczy to, że już może smalić cholewki. Przychodzi wtedy wieczorem do jej okna i śoiewa serenady. Jeśli dziewczyna wystawi w oknie świecę, to znaczy że pragnie bliżej poznać chłopaka. Jeśli rodzice się na to godzą, to biorą młodzi ślub (w wieku dziewcząt 14 - 15 lat), jeśli rodzice się nie zgadzają, to dziewczynę chłopak porywa.








Zwróćcie uwagę jak niskie są kobiety przy Basi. Tu nie było turystów. Prawdziwy dziki targ.














Kończę już, bo za 25 minut przyjeżdża po nas Stefano i jedziemy około 6 godzin do jakiejś rzeki, którą dalej będziemy płynąć na Wybrzeże Karaibskie. A jeszcze nie jadłem śniadania!

Brak komentarzy: