środa, 7 listopada 2012

Kwiaty, kwiaty kwiaty...

Meksyk położony jest na wysokości ponad 2000 metrów. Ciężko się zaaklimatyzować. Odczuwamy to przede wszystkim przy większym wysiłku. Na przykład chodzenie po schodach. Brakuje wtedy tchu. Dzisiaj rano na granicy Meksyku i Gwatemalii miało miejsce trzęsienie ziemi. 7,4 stopnia w skali richtera. W mieście Meksyk ewakuowano nawet biura. My tego nie odczuliśmy, bo akurat jechaliśmy samochodem. Zniszczeń jakichkolwiek brak. Tutaj trzęsienia są na porządku dziennym. Wczoraj mieliśmy okazję zaobserwować dziwną rzecz. Na wielkim rondzie z pięcioma pasami samochody najpierw jechały zgodnie ze wskazówkami zegara, po czym poruszały się w przeciwną stronę. Nie do końca to zrozumieliśmy. Dzisiaj natomiast jechaliśmy drogą czteropasmową normalnie po prawej stronie wysepki, by po chwili znaleźć się po lewej stronie, a po prawej samochody jechały w przeciwnym kierunku. Nie zauważyłem momentu zmiany. W mieście jest masa korków szczególnie rano i wieczorem. Jedna z miejskich dróg miała po 3 pasy w jednym kierunku. Było to za mało, to wybudowano po kolejne dwa w obie strony oddzielając je wysepkami. Ale to też nie za bardzo pomogło, to dobudowano drugie piętro z 4 pasami. Ale korki są nadal. Bez metra miasto nie mogłoby funkcjonować. Podróżuje nim tutaj dziennie 10 milionów ludzi. W godzinach szczytu zatrudnieni są specjalni dopychacze, którzy upychają ludzi aby mogło ich wejść więcej i aby można było zamknąć drzwi. W okresie największego tłoku kobiety i mężczyźni podróżują innymi wagonami. Spowodowane to jest licznymi męskimi obmacywankami. Mówi się tutaj, że subway (tak tu nazywa się metro) ma potrójną funkcję - transport, sauna i masaż. 
      Najważniejszym dniem życia kobiety jest tutaj dzień w którym dziewczynka kończy 15 lat. Tatuś wtedy kupuje specjalną suknię i urządza wielkie święto. Dziecko przeobraża się w najprawdziwszą kobietę.
       Jak już wczoraj pisałem, wiele tu demonstracji. Poniżej na fotkach jeszcze jedna nocna pod naszymi oknami.



A to ranne wyjście Basi z hotelu.


Dzień zaczęliśmy od wizyty na targu kwiatów Jamaica. Basia nie posiadała się z radości. Naprawdę była tego masa i to za niewielkie ceny. Teren ogromny wiele tysięcy matrów kwadratowych.














Chodząc po targowisku zjedliśmy smakowite Tacos. Można sobie wybrać z czym się chce i potem polać dowolnym sosem, byle ostrym.



A może ktoś ma ochotę na świerszczyka prażonego polanego limonką?



Odwiedziliśmy też dom, w którym mieszkała Frida Khalo wraz ze swoim małżonkiem Diego Riverą, o którym pisałem wczoraj. Jej twórczość nie do końca nas urzekła, ale to oczywiście rzecz gustu. Nam bardziej podoba się twórczość męża. Dom przepiękny i masa w nim starych pamiątek. Poniżej stoimy na schodach prowadzących do jej sypialni.


A tu na tych samych schodach malarze, czyli dawni mieszkańcy tego uroczego miejsca.


Jak wszędzie na świecie (oprócz Polski) dzieci są w szkole i na wakacjach jednakowo ubrane.


A to symbol dzielnicy Coyoacan (kojotów). Pospacerowaliśmy po głównym placu i odwiedziliśmy piękny neoklasycystyczny kościół. Z zewnątrz w ogóle nie zachęcał do wejścia, ale wnętrza warte były  poświęcenia czasu.


Wiewiórka przed kościołem.





A to już wizyta na stadionie Azteców, drugim pod względem wielkości stadionem świata.



Po południu udaliśmy się do dzielnicy Xochimilco, czyli do pozostałości po jeziorze. Jak już pisałem, miasto powstało na terenie gdzie kiedyś było jezioro. W dawnych czasach miasto było wyspą z licznymi kanałami niczym w Wenecji. Taki charakter zachował się jedynie w tej dzielnicy. Są tu setki, jeśli nie tysiące łodzi z długim stołem pośrodku i krzesłami wzdłuż obu burt. Tubylcy, głównie w weekend zabierają wałówkę i całymi rodzinami spędzają wiele godzin na łodzi spożywając zabrane z domu lub zakupione po drodze dania, popijając piwem i tequilą. Po drodze rejs umilają Mariachi.






Lunch na ulicy. Basia zajada frytowaną skórę wieprzową. Do tego pyszne Tacos.




Na koniec udaliśmy się w okolice uniwersytetu. Studiuje tu 300 000 osób, słownie trzystatysięcy. Poniżej piękna biblioteka całą w mozaice. Oczywiście ręki Diego Rivery.



A poniżej jeszcze stadion olimpijski.


A tu zjedliśmy opisywaną wczoraj kolację.


Dziś jest w planie inna kultowa restauracja i potem spacer na Plac Garibaldi gdzie grają na ulicy i w knajpkach Mariachi. Jutro o 4.00 pobudka i lecimy dalej. Jak będzie net, to będę pisał dalej.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kwiaty sa jak zawsze przepiekne, ale ten tlok to straszne. Trzymajcie sie i buziaki Renata

Anonimowy pisze...

Jak tylko wczoraj rozpoczęłam "śledzenie" podróży do Meksyku tak dziś już nie mogłam się powstrzymać... Super sprawa extra fotki i już nie mogę się doczekać kolejnych wpisów... Gorąco Pozdrawiam Kasia Ż