piątek, 9 listopada 2012

Mayowie


Drogi w Meksyku może nie należą do najgorszych, ale mają jedną wadę. Pełno na nich tzw. Leżących policjantów, czyli progów zwalniających. Są nawet na drogach pomiędzy miastami. Dzisiaj pokonujemy około 250 km i owych przeszkód mamy setki. Basia bardzo cierpi. Inną ciekawostką jest to, że światła na skrzyżowaniach często są za nimi i trzeba być niezwykle uważnym aby je dostrzec. Dworzec autobusowy to plac w środku miasta, gdzie nawoływacze przekrzykują się informując krzykliwie docelowe miasto. Jak autobus się zapełni, to jedzie. Można czasem czekać i parę godzin.
Nie spotkaliśmy tutaj słynnych stepów z kaktusami. Te występują daleko na północy. Niemniej jednak oczywiście są też w regionach gdzie przebywamy, ale nie są już tak spektakularne.
            Pytałaś Madziu, czy burito zjedzone. Oczywiście, że tak i to nie jedno. Generalnie pożeram tutaj burito, tacos i inne placki kukurydziane. Wszystko nadziewane pysznymi dodatkami z okropnie ostrymi salsami. Osiągnąłem już taki poziom spalenia zarówno na wejściu jak i na wyjściu, że musiałem trochę przystopować. Basia raczy się głównie sałatkami z kaktusa, awokado, surowych ryb i innych pyszności. Do tego wspaniałe owoce, piwo Corona i oczywiście tequila.
Ranek był niezwykle zimny. Zaledwie 5 stopni. Ale to z powodu dużej wysokiści. Dzisiaj jedziemy do Palenque i tam powinno być około 30. Odwiedziliśmy dzisiaj dwa niezwykle urokliwe miasteczka, w których czas już dawno się zatrzymał. Ludzie żyją jak przed laty. Niezwykle wszystko jest kolorowe. I sklepiki i ludzie i domy. Odwiedziliśmy także pewien dziwny kościółek. Nie wolno robić zdjęć i za wstęp musieliśmy zapłacić. Owe dziwy fajnie opisał inny blogger Mariusz Lipski i skorzystam z jego wpisu. Oto on:
Indiański kościół w San Juan Chamula – niezwykłe miejsce, w którym współczesna kultura chrześcijańska miesza się ze starymi wierzeniami i obyczajami przodków.
Z zewnątrz kościół niczym się nie wyróżnia, jednak po wejściu do środka od razu czuje się magię tego miejsca. Panuje w nim półmrok i potrzeba kliku sekund, aby wzrok mógł ogarnąć wnętrze. Nie ma tu ławek dla wiernych ani ołtarza. Ściany są przydymione od świec, posadzka wyłożona igliwiem, a w powietrzu unosi się zapach palonych świec, ziół i kadzideł wykorzystywanych w rytualnych obrzędach. Dookoła w gablotach stoją figury świętych, poubierane w kolorowe stroje, z co najmniej jednym lusterkiem. Według indiańskich wierzeń mają one odstraszać złe duchy oraz odbijać dusze grzeszników. Święci są odpowiedzialni za różne sprawy życia codziennego. Jeśli np. potrzeba deszczu, Indianie ubierają w najlepsze stroje świętego Pawła, który odpowiada za deszcz, i się do niego modlą. Gorzej, jak deszcz nie spadnie, wówczas świętemu wymierza się karę. Wierni rozbierają go i pozostawiają w kościele nagiego, a wszyscy odwiedzający grożą mu i machają przed nosem maczetą. Kiedy do wioski przyjechał ksiądz i próbował wprowadzić obyczaje powszechnie panujące w Kościele katolickim, Indianom się to nie spodobało. Uznali, że nie potrzebują pośrednika do rozmowy z Bogiem, i zamknęli księdza w więzieniu, a obecnie wpuszczają do świątyni jedynie biskupa, i to tylko raz w roku. Dzień ten jest w Chamuli świętem. Nie ma zatem tam księdza i nie odprawia się mszy. Każdy przychodzi do kościoła, kiedy chce, przeważnie aby prosić o pomoc lub rzucić urok. Zabierają wówczas ze sobą żywą kurę i coca-colę i przeważnie całymi rodzinami siadają na posadzce, otaczając się palącymi świeczkami. Składaną w ofierze kurę wykorzystuje się także jako swoisty środek leczniczy do pocierania obolałych miejsc, a jak już choroba na nią przejdzie, to ukręca się jej łeb. Coca-cola jest mocno gazowana, więc po wypiciu łatwo można uwolnić z siebie złe duchy, przy czym to „uwalnianie” odbywa się najgłośniej jak tylko się da. 

Po południu pojechaliśmy jeszcze na przepiękne wodospady. Więcej na razie nic ciekawego się    nie działo. Podróż samochodem zajęła nam około 6 godzin.
No to na dziś tyle.
Piotr i Basia



















6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Kochani, nie ma to jak poranna kawa z Wami. Dziękuję,tym razem za Meksyk :) Wszystko bardzo mi się podoba, brak cywilizacji i magia tych miejsc.Kwiaty!!!są cudne, dzieci i wodospady. Uważajcie na siebie, pozdrawiam Danusia.
ps.Basiu,te ciuszki koniecznie muszą się znaleźć w Twojej szafie :)

Magdalena Nowacka pisze...

Idealnie leżą na Was te stroje :))) koniecznie musicie je mieć!!!

Anonimowy pisze...

Basiu rozumiem doskonale jak ty bardzo cierpisz na tych drogach. Na szczescie po tych meczarniach macie piekna nagrode: sliczne widoki te piekne targowiska, cudownw kolory i Mayowie!!! Trzymajcie sie, calusy, siostra.

Ania Bosak pisze...

Świetny opis zwyczajów Indian :). Przy wodospadach się rozmarzyłam. Zdjęcie ludzi na aucie - kolejny przykład efektywnego wykorzystania miejsca. Czy materiały na zdjęciu, na którym ciocia trzyma jeden to właśnie chusty do noszenia? Są cudne!

Anonimowy pisze...

hi,
wszystko jest takie meksykanskie nawet wy w tych strojach.buzki.kat

Aga Konieczna pisze...

Popieram Panią Danusię - ciuszki obowiązkowo zabrać ze sobą! :)