sobota, 24 listopada 2012

Przygoda kryminalna.


Wczoraj wieczorem poszliśmy sobie na ostatnią kolację w Gwatemalii. Wychodząc schowaliśmy co cenniejsze przedmioty do plecaka, a plecak do walizki zamykając ją na zamek szyfrowy. W kieszeni mieliśmy tylko trochę ketzali (miejscowa waluta) na posiłek i wino. Sejfu w pokoj nie było. Kolacyjka była przepyszna. Wróciliśmy około 21.30 i zacząłem szukać telefonu w plecaku, bo dokładnie pamiętałem gdzie go chowałem. Chciałem ustawić budzik na pobudkę dnia następnego. Niestety nie mogłem go znaleźć. Poprosiłem zatem Basię, aby zadzwoniła do mnie, celem odszukania mojego iphona. Powiedziała, że jej jest w portfelu w walizce. Portfel znalazłem, ale telefonu nie. Zganiła mnie za to, że się nią wyręczam i nie chce mi się poszukać. Podałem jej zatem portfel i usłyszałem – nie ma telefonu i nie ma moich pieniędzy. Pospiesznie zacząłem grzebać w plecaku celem sprawdzenia czy są paszporty. Były. Natomiast zniknęły też moje pieniądze i wszystkie karty kredytowe. Poza tym nic nie zginęło. Nawet czytnik eboków został i komputer na wierzchu na stole. Byliśmy przerażeni, bo o tej godzinie już recepcja była zamknięta i wszędzie były pogaszone światła. Nasz pokój znajdował się w pewnej odległości od budynku głównego. Doszliśmy do wniosku, że musiała to zrobić obsługa hotelowa, bowiem drzwi były nienaruszone i zamknięte, a klucz na recepcji. Gdy wróciliśmy do hotelu, klucz dał nam ochroniarz. W całym hotelu kompletna cisza. Pokoje były w budynkach ustawionych w dzikim ogrodzie. Baliśmy się, że jak  wyjdziemy, to możemy jeszcze dostać w łeb. Byliśmy przecież bez telefonów. Nawet gdzieś latarka zginęła i trudno było się po hotelu poruszać, a do ulicy mieliśmy kilkaset metrów, nie mówiąc o tym, że inny ochroniarz musiałby nam otworzyć bramę. Wszędzie głucha cisza. Zapukałem do jednego sąsiada i nic. Do drugiego, ale to byli ludzie z Gwatemali. Uznaliśmy, że nam nie pomogą, a może nawet są w spisku z ochroną. Zebraliśmy się odwagę i ruszyliśmy ku wyjściu. Gość otwierający nam bramę dziwnie się zachowywał i rozmawiał przez komórkę. Potem długo stał i patrzał gdzie idziemy. Nieopodal natknęliśmy się na jakichś innych ochroniarzy i wezwaliśmy policję. Zabrali nas do samochodu, ale znowu strach. Bo przecież nie wiemy czy to wszystko nie jest skorumpowane, a oni gadali tylko po hiszpańsku. Dojechaliśmy w końcu do bardzo ponurego miejsca jakim był posterunek policji. Ledwo palące się światła, ktoś zakuty w kajdanki, jacyś menele. Tragedia. Posiedzieliśmy z godzinę i zadzwonili do kogoś z angielskim. Trochę pogadaliśmy, ale było ciężko. Udostępnili nam za to internet, bacznie obserwując co robimy. Skorzystaliśmy z toalety, ale była bez wody, a mnie męczyła dwójeczka. Po około dwóch godzinach o 24.00 zaczęli nas przesłuchiwać. Trochę na migi, trochę przez telefon po angielsku. W końcu spisali protokół i wsadzili nas do samochodu. Trzech policjantów z ogromnymi giwerami nas wiozło do hotelu. Jechali jakąś okrężną drogą i znowu było nie swojo. Ale szczęśliwie dojechaliśmy. Ochroniarz przy bramie dziwnie się zachowywał i nie wykluczone, że maczał w tym paluchy.  Drugi w obrębie ciemnej recepcji zachowywał się normalnie. Przesłuchali ich, poszli z nami do pokoju na wizję lokalną i nas pożegnali. Przyssałem się do komputera aby połączyć się z synami w Polsce i biurem podróży organizującym nasz wyjazd, celem zablokowania kart, telefonów i zorganizowaniu jakiejś gotówki. Poszliśmy spać o drugiej w nocy i na nogach byliśmy już po szóstej. Rano okazało się, że okradło nas dwóch Meksykanów, którzy mieszkali w pokoju obok. Po zdarzeniu usiekli. Zgłosili ich dane policji, ale były fałszywe. Nie ma już szans na odzyskanie czegokolwiek. Co prawda po tym zdarzeniu mamy 3 noce hotel ze wszystkim w cenie, ale potem kilka dni chyba nawet bez śniadania. Poza tym, nie wiadomo czy nie trzeba będzie wykupić jakiejś wizy wyjazdowej. Jest szansa, że w poniedziałek dzięki karcie platynowej dostaniemy kartę zastępczą lub gotówkę. Niestety bank nie pracuje w Polsce w sobotę i niedzielę i mogą nam pomóc jedynie w poniedziałek. A co ich obchodzi że mamy problem przez dwa dni. Rano przedstawiciel lokalnego biura podróży już na nas czekał i się nami zajął. W końcu pojechaliśmy do Belize. Już tu jesteśmy. Nasze nowe miejsce pobytu to dzika dżungla. Jest to taki niewielki ośrodek sportów ekstremalnych i survivalowych. My już chyba mamy dość adrenaliny i jutro może pojedziemy na snurki, a pojutrze musimy załatwiać kasę. Ośrodek jest położony w samym sercu dżungli. Do naszego domku trzeba przejść prze dzicz około 100 metrów. Nie ma żadnych świateł. Trzeba się nocą poruszać z latarką. Tutaj już po 17.00 robi się ciemno. Nasz domek to bajka. Mamy pokój odpoczynku, sypialnię, łazienkę z dwoma prysznicami, w tym jeden na dworze.  A najciekawsze jest to, że cały domek nie ma w ogóle ścian zewnętrznych, tylko od dżungli odgrodzony jest delikatną siatką. Także śpimy niemal na dworze. Jak ktoś zbłądzi, to spokojnie natknie się na nas śpiących i może sobie nas pooglądać w trakcie robienia różnych ciekawych figli. Basia mówi, że spaliśmy już w wielu pięknych miejscach, ale czegoś takiego jeszcze nie doświadczyliśmy. Leżąc w sypialni obserwujemy motyle, bajecznie kolorowe ptaki, wiewiórki. Są tu węże skorpiony, tarantule. W dżungli niezliczona ilość kwiatów. Co chwilę słychać jakieś dziwne odgłosy wydawane przez zwierzęta. Co będzie nocą, jak owady i zwierzaki zaczną żerować? A rano jak ptaki będą się budzić? Nie mogę wrzucić fotek, bo net tak wolny, że dopiero może w środę uda się jakieś foto opublikować. Nerwy już nam przeszły. Karty kredytowe to żadna strata. Nie udało im się dokonać żadnych transakcji. Basi telefon już był stary i w grudniu mieliśmy go wymienić. Swój odżałuję, a pieniędzy może i szkoda, ale przeżyjemy. Na granicy spotkaliśmy parę Polaków. Ponarzekaliśmy sobie na naszą przygodę. Więcej o kraju napiszę jutro lub pojutrze. Ależ tu pięknie i przerażająco. No to naraźki

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jejku co za przezycia, niesamowite. Trzymajcie sie mocno!!!!Buziaki Renata

Ania Bosak pisze...

To faktycznie niemiła przygoda i niepotrzebne nerwy. Przykro mi, że tak się stało. Ale to miejsce co opisujecie to jakaś bajka, chociaż jak słyszę tarantule, to aż mi się słabo robi, podziwiam szczególnie ciocię, że tam jest :). Czekam niecierpliwie na zdjęcia tego domku! Buziaki dla Was

moni.ka pisze...

Będziecie mieli co wspominać! Ale w tych Waszych podróżach i tak jest więcej pięknych chwil niż Tych strasznych...Czekamy na zdjęcia :)

Magdalena Nowacka pisze...

Ach.. starsznie mi Was żal bo ta przygoda z walizkami już była dość przykra, a tu proszę, kolejne "atrakcje". Podziwiam Was za chart ducha, tak 3mać!!! Uściski!!!