Wczoraj
wieczorem poszliśmy sobie na ostatnią kolację w Gwatemalii. Wychodząc
schowaliśmy co cenniejsze przedmioty do plecaka, a plecak do walizki zamykając
ją na zamek szyfrowy. W kieszeni mieliśmy tylko trochę ketzali (miejscowa
waluta) na posiłek i wino. Sejfu w pokoj nie było. Kolacyjka była przepyszna.
Wróciliśmy około 21.30 i zacząłem szukać telefonu w plecaku, bo dokładnie
pamiętałem gdzie go chowałem. Chciałem ustawić budzik na pobudkę dnia
następnego. Niestety nie mogłem go
znaleźć. Poprosiłem zatem Basię, aby zadzwoniła do mnie, celem odszukania
mojego iphona. Powiedziała, że jej jest w portfelu w walizce. Portfel
znalazłem, ale telefonu nie. Zganiła mnie za to, że się nią wyręczam i nie chce
mi się poszukać. Podałem jej zatem portfel i usłyszałem – nie ma telefonu i nie
ma moich pieniędzy. Pospiesznie zacząłem grzebać w plecaku celem sprawdzenia
czy są paszporty. Były. Natomiast zniknęły też moje pieniądze i wszystkie karty
kredytowe. Poza tym nic nie zginęło. Nawet czytnik eboków został i komputer na
wierzchu na stole. Byliśmy przerażeni, bo o tej godzinie już recepcja była
zamknięta i wszędzie były pogaszone światła. Nasz pokój znajdował się w pewnej
odległości od budynku głównego. Doszliśmy do wniosku, że musiała to zrobić
obsługa hotelowa, bowiem drzwi były nienaruszone i zamknięte, a klucz na
recepcji. Gdy wróciliśmy do hotelu, klucz dał nam ochroniarz. W całym hotelu
kompletna cisza. Pokoje były w budynkach ustawionych w dzikim ogrodzie. Baliśmy
się, że jak wyjdziemy, to możemy jeszcze
dostać w łeb. Byliśmy przecież bez telefonów. Nawet gdzieś latarka zginęła i
trudno było się po hotelu poruszać, a do ulicy mieliśmy kilkaset metrów, nie
mówiąc o tym, że inny ochroniarz musiałby nam otworzyć bramę. Wszędzie głucha
cisza. Zapukałem do jednego sąsiada i nic. Do drugiego, ale to byli ludzie z
Gwatemali. Uznaliśmy, że nam nie pomogą, a może nawet są w spisku z ochroną.
Zebraliśmy się odwagę i ruszyliśmy ku wyjściu. Gość otwierający nam bramę
dziwnie się zachowywał i rozmawiał przez komórkę. Potem długo stał i patrzał
gdzie idziemy. Nieopodal natknęliśmy się na jakichś innych ochroniarzy i
wezwaliśmy policję. Zabrali nas do samochodu, ale znowu strach. Bo przecież nie
wiemy czy to wszystko nie jest skorumpowane, a oni gadali tylko po hiszpańsku.
Dojechaliśmy w końcu do bardzo ponurego miejsca jakim był posterunek policji.
Ledwo palące się światła, ktoś zakuty w kajdanki, jacyś menele. Tragedia.
Posiedzieliśmy z godzinę i zadzwonili do kogoś z angielskim. Trochę
pogadaliśmy, ale było ciężko. Udostępnili nam za to internet, bacznie
obserwując co robimy. Skorzystaliśmy z toalety, ale była bez wody, a mnie
męczyła dwójeczka. Po około dwóch godzinach o 24.00 zaczęli nas przesłuchiwać.
Trochę na migi, trochę przez telefon po angielsku. W końcu spisali protokół i
wsadzili nas do samochodu. Trzech policjantów z ogromnymi giwerami nas wiozło
do hotelu. Jechali jakąś okrężną drogą i znowu było nie swojo. Ale szczęśliwie
dojechaliśmy. Ochroniarz przy bramie dziwnie się zachowywał i nie wykluczone,
że maczał w tym paluchy. Drugi w obrębie
ciemnej recepcji zachowywał się normalnie. Przesłuchali ich, poszli z nami do
pokoju na wizję lokalną i nas pożegnali. Przyssałem się do komputera aby
połączyć się z synami w Polsce i biurem podróży organizującym nasz wyjazd,
celem zablokowania kart, telefonów i zorganizowaniu jakiejś gotówki. Poszliśmy
spać o drugiej w nocy i na nogach byliśmy już po szóstej. Rano okazało się, że okradło nas dwóch Meksykanów, którzy mieszkali w pokoju obok. Po zdarzeniu usiekli. Zgłosili ich dane policji, ale były fałszywe. Nie ma już szans na odzyskanie czegokolwiek. Co prawda po tym
zdarzeniu mamy 3 noce hotel ze wszystkim w cenie, ale potem kilka dni chyba
nawet bez śniadania. Poza tym, nie wiadomo czy nie trzeba będzie wykupić
jakiejś wizy wyjazdowej. Jest szansa, że w poniedziałek dzięki karcie
platynowej dostaniemy kartę zastępczą lub gotówkę. Niestety bank nie pracuje w
Polsce w sobotę i niedzielę i mogą nam pomóc jedynie w poniedziałek. A co ich
obchodzi że mamy problem przez dwa dni. Rano przedstawiciel lokalnego biura
podróży już na nas czekał i się nami zajął. W końcu pojechaliśmy do Belize. Już
tu jesteśmy. Nasze nowe miejsce pobytu to dzika dżungla. Jest to taki niewielki
ośrodek sportów ekstremalnych i survivalowych. My już chyba mamy dość
adrenaliny i jutro może pojedziemy na snurki, a pojutrze musimy załatwiać kasę.
Ośrodek jest położony w samym sercu dżungli. Do naszego domku trzeba przejść prze
dzicz około 100 metrów. Nie ma żadnych świateł. Trzeba się nocą poruszać z
latarką. Tutaj już po 17.00 robi się ciemno. Nasz domek to bajka. Mamy pokój
odpoczynku, sypialnię, łazienkę z dwoma prysznicami, w tym jeden na dworze. A najciekawsze jest to, że cały domek nie ma
w ogóle ścian zewnętrznych, tylko od dżungli odgrodzony jest delikatną siatką.
Także śpimy niemal na dworze. Jak ktoś zbłądzi, to spokojnie natknie się na nas
śpiących i może sobie nas pooglądać w trakcie robienia różnych ciekawych figli.
Basia mówi, że spaliśmy już w wielu pięknych miejscach, ale czegoś takiego
jeszcze nie doświadczyliśmy. Leżąc w sypialni obserwujemy motyle, bajecznie
kolorowe ptaki, wiewiórki. Są tu węże skorpiony, tarantule. W dżungli
niezliczona ilość kwiatów. Co chwilę słychać jakieś dziwne odgłosy wydawane
przez zwierzęta. Co będzie nocą, jak owady i zwierzaki zaczną żerować? A rano
jak ptaki będą się budzić? Nie mogę wrzucić fotek, bo net tak wolny, że dopiero
może w środę uda się jakieś foto opublikować. Nerwy już nam przeszły. Karty
kredytowe to żadna strata. Nie udało im się dokonać żadnych transakcji. Basi
telefon już był stary i w grudniu mieliśmy go wymienić. Swój odżałuję, a
pieniędzy może i szkoda, ale przeżyjemy. Na granicy spotkaliśmy parę Polaków.
Ponarzekaliśmy sobie na naszą przygodę. Więcej o kraju napiszę jutro lub
pojutrze. Ależ tu pięknie i przerażająco. No to naraźki
4 komentarze:
Jejku co za przezycia, niesamowite. Trzymajcie sie mocno!!!!Buziaki Renata
To faktycznie niemiła przygoda i niepotrzebne nerwy. Przykro mi, że tak się stało. Ale to miejsce co opisujecie to jakaś bajka, chociaż jak słyszę tarantule, to aż mi się słabo robi, podziwiam szczególnie ciocię, że tam jest :). Czekam niecierpliwie na zdjęcia tego domku! Buziaki dla Was
Będziecie mieli co wspominać! Ale w tych Waszych podróżach i tak jest więcej pięknych chwil niż Tych strasznych...Czekamy na zdjęcia :)
Ach.. starsznie mi Was żal bo ta przygoda z walizkami już była dość przykra, a tu proszę, kolejne "atrakcje". Podziwiam Was za chart ducha, tak 3mać!!! Uściski!!!
Prześlij komentarz