Małą wpadka! Mieliśmy w planie dzisiejszej wycieczki przeprawiać się przez Harbour Bridge górą mostu. Ubierają człowieka w kombinezon, przypinają linką asekuracyjną do mostu i wio na górę. Cała przeprawa trwa około 3 godzin. Niestety nie mieliśmy przyjemności przeżyć tego. Myślę, że zawiniło miejscowe biuro turystyczne, ale tego nie jestem pewien. Planując wyjazd zaznaczyłem w naszym polskim biurze, że na tym mi zależy. Nie mam do nich wielkich pretensji, bo na pewno nie chcieli nas zawieść, ale faktem jest, że jedna z najbardziej oczekiwanych atrakcji przeszła nam obok nosa i pewnie już nigdy nie uda nam się tego zaliczyć. Dla mnie był to chyba numer jeden Australii. Według Lonely Planet jest to siódma atrakcja na świecie w rankingu najbardziej adrenalinowych atrakcji. A wiecie co jest na miejscu drugim? Przejazd motorem taksówką w Bangkoku. Co godzinę ginie tam trzech ludzi w ruchu ulicznym. Polecam stronę http://www.lonelyplanet.com/australia/travel-tips-and-articles/76049. Na fotkach poniżej macie przykład tej przeprawy zaczerpnięty z internetu. Najwyższy punkt mostu to ponad 40 pieter.
W ogóle wycieczka była kiepska, bo polegała w zasadzie tylko na obserwowaniu miasta z okien autobusu, praktycznie bez wysiadania. Poza tym miała być całodniowa, a oprócz zbierania ludzi z hoteli trwała 3,5 godziny, w tym obiad 45 minut. Ale po południu trochę nadrobiliśmy. Poszliśmy do Wild Life na spotkanie z tutejszymi zwierzątkami i później do Aquarium. Co prawda jutrzejszy dzień zaczynamy ze śniadaniem ze zwierzętami australijskimi, ale dzisiaj musieliśmy trochę odreagować po dzisiejszym zawodzie. Dzień zakończyliśmy wjazdem na 250 metrową wieżę z punktem widokowym. Sydney to już nie Nowa Zelandia. Tu już nie ma tej zaskakującej czystości. Nie twierdzę, że jest brudno, ale tak bardziej normalnie. Porównać to mogę do Paryża, czy też lepszych dzielnic Warszawy. Ot normalnie. Nowa Zelandia to jakaś magia sterylności. Ruch w centrum jest ogromny. Zarówno na chodnikach jak i na ulicach potoki ludzi i samochodów. Ogromne ilości autobusów. Sygnalizacja świetlna bardzo źle zsynchronizowana - zawsze trafiasz na czerwone światło. A że światła są co 50 - 100 metrów, to więcej się stoi jak jedzie. Ludzie mili i zawsze mają na wszystko czas. Na lunch dostaliśmy fish & chips. Oni jedzą frytki z octem. Obrzydlistwo. Na kolację udaliśmy się do Tajskiej knajpki na pyszne pierożki. Tutejsza kuchnia jest żadna. Ryba, frytki i koniec. No prawie koniec. Dominika się znalazła i jutro idziemy do restauracji, prawdopodobnie na stek z kangura. Poza tym masa tutaj restauracji skośnookich. Tajskie, chińskie, koreańskie i japońskie.
Nade mną widać takie małe robaczki nad mostem. To są ludziki, a my mieliśmy być z nimi.
Nad drogą są dziwne belki. Nie wiedzieliśmy po co?
A to był pociąg nad-drogowy! Super rozwiązanie na zatłoczone miasta. I na pewno tańsze to od metra. Może nie zabiera aż tylu ludzi, ale w korkach nie stoi.
Skubane kangury zachowują się jak nasze koty. Kupkę wydalają do pojemnika z piaskiem.
Ten niestety nie był żywy, ale jutro mamy nadzieję na bliskie spotkania trzeciego stopnia z ruszającym się zwierzem. Przynajmniej tak to wygląda na zdjęciach. Mam nadzieję, że tym razem się nie zawiedziemy. Tak w ogóle to nie mamy praw narzekać na całą naszą wyprawę, bo wszystko jest bardzo dobrze przygotowane, a wpadki zawsze się jakieś zdarzają. Tfu! Tfu! Nie zapeszać na razie!
Kasiu M! Czy twoja córka znowu powie, że nie ma takich krokodyli? Jeśli tak, to będzie miała rację.
Dugong był najpiękniejszy. Super zwierz ważący chyba kilkaset kilogramów. To syrena morska.
Jutro jedziemy do Gór błękitnych. To niedaleko Sydney. Około 50 kilometrów. No to do jutra.

2 komentarze:
W górach Błękitnych za bardzo nie upajajcie sie eukaliptusem bo bedziecie spać jak te misie koala.Zycze Wam przyjemnie spędzonych chwil z Domcią.pa lidia
Takiego misiaczka do przytulania, zamawiam,proszę!!!!!!
Dziękuję za możliwość podróżowania z Wami. Codziennie jestem w innym cudownym miejscu,ale przez ten most to i tak bym nie poszła :( buziaki pa, Danusia.
Prześlij komentarz