niedziela, 6 listopada 2011

Adrenalina o wschodzie słońca!

Zastanawiacie się pewnie skąd zastrzyk adrenaliny podczas spokojnego spaceru na wielbłądach? Może po kolei. Wczoraj było buczenie się przy basenie. W pewnym momencie Basia poszła do pokoju, a ja miałem rwanie dwóch białych Australijek i jednej czarnoskórej. Niestety żona czekała w pokoju i musiałem przerwać flirty. Wieczorem przed zachodem słońca zabrał nas autobus na kolację. Wywieziona nas na dziką pustynię, a tam czekali już miejscowi z szampanem i przystawkami z kangura, salmona i sushi. Jak już się prawie tym szampanem upiliśmy, zaszło pięknie słońce i udaliśmy się na dalszy spacer, aż dotarliśmy do… restauracji. Restauracja to może dumnie powiedziane. Chociaż…  Był to bar – bufet z zapleczem kuchennym i stoły pięknie ubrane. Serwowano zupę, sałatki, kangura, rybę barramundi, krokodyla, baraninę i wiele innych smakołyków. Całość zakończył deser. Do tego morze wina, muzyka i przy zgaszonych światłach opowieść o ciałach niebieskich nad nami. Był naprawdę fajnie. Całość trwała 4 godziny. Przeszkadzały tylko robaczki. Pełno było jakichś chrząszczy na stole. Nie byliśmy ich w stanie usunąć. Na fotce macie przykład przy wolnym stoliku. Na ziemi też się zdarzały karaluchy. Ale co zrobić? To jak u nas muchy. O 22.30 poszliśmy spać, a o 4.00 pobudka i do samochodu, który zawiózł nas na pustynię do farmy wielbłądów. Po ciemku wsiedliśmy na nie i poszliśmy podziwiać wschód słońca. Warto było. Wszystko przebiegało fajnie do momentu jak ktoś zauważył na pustyni idącego samotnie dzikiego wielbłąda. Należy się jeszcze wyjaśnienie, że Australia jest wielkim eksporterem tych zwierząt  na cały świat. Szliśmy w karawanie pięciu wielbłądów. Prowadził przewodnik, za nim dwa wielbłądy po jednej osobie, potem jakaś młoda para przed nami i my na końcu. Jak pan przewodnik zobaczył wielbłąda, to zbladł. Natychmiast zeskoczył ze swojego i przyspieszył nasz spacer. Komuś spadłą derka z owczej skóry, ale przewodnik nie cofnął się po nią i cały czas kazał informować go gdzie jest ten dzikus. Natychmiast też zadzwonił po pomoc i okrzykami odstraszał intruza. Nie wiem co mógł zrobić nam ten obcy, ale ja siedziałem ostatni. Basia się śmiała, że jak zechce zespolić się z wielbłądzicą, to mam uważać, żeby jej ze mną nie pomylił. W końcu nadjechała odsiecz samochodem w ilości dwóch kowbojów, czy raczej kamelbojów. Potem jeszcze przyjechał jeden na quadzie. Dzikus próbował jeszcze podbiegać do nas, ale w końcu dał spokój. Adrenalina była niezła, bo nie mieliśmy pojęcia jak to się może skończyć, ale skoro facet, który na co dzień mieszka z dziesiątkami tych zwierząt narobił prawie w gacie, to musiało być nieźle. Na miejscu czekało na nas lekkie śniadanie ze świeżo wyjętym z pieca chlebem. Potem karmiliśmy małe wielbłądy i udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu. Aniu B – Ze zmianą czsu radzimy sobie dobrze. Gdybyśmy podróżowali w drugą stronę, byłoby gorzej, ale my musimy tylko czasem wytrzymać trochę dłużej bez snu. Gorzej byłoby na siłę zasypiać, gdy spać się nie chce. Zapomniałem o czymś jeszcze napisać. Zarówno w Australii jak i w Nowej Zelandii kierowca jest również przewodnikiem. Ma zawsze przypięty mikrofon i przez całą drogę coś mówi. Jak nie ma o czym, to słyszymy, że z lewej strony jest dom z niebieskimi oknami, a z prawej ferma owiec. Gadają jak najęci. W sumie dobrze bo przynajmniej wiemy, że nie zasypia. I druga dziwna rzecz – nawet jak mieliśmy wycieczkę 12,5 godzinną, to prowadził tylko jeden facet, bez zmiennika.  Teraz Basia już nas pakuje i po południu lecimy do Cairns, czyli miasta niedaleko rafy koralowej. Rafa Australijska to największy żywy twór na ziemi. Ma tylko tę wadę, że jest oddalona od Brzegu o kilkadziesiąt kilometrów. Jutro płyniemy katamaranem ją podziwiać.
No to naraźki






























2 komentarze:

Magdalena Nowacka pisze...

4te zdjęcie od końca jak z kalendarza!!! REWELACJA!!!

Ania Bosak pisze...

Właśnie chciałam napisać to samo co Magda :) - mistrzowskie! W ogóle cała wyprawa super, no może poza robakami na stole. A jak smakuje mięso z kangura?