wtorek, 15 listopada 2011

Sandakan

Rano z małym opóźnieniem polecieliśmy do Sandakan. Miasto to leży na wyspie Borneo. Bardzo ciekawy był lot, bo przelatywaliśmy dosłownie obok ponad czterotysięcznej góry. Co dziwne – mieszkają tam na tej wysokości ludzie. Tu na Borneo bieda jest ogromna. Co prawda w Kota Kinabalu było widać jeszcze cywilizację, ale to co zobaczyliśmy dzisiaj – to zwykłą bieda i dużo brudu. Wypuściliśmy się do miasta na przechadzkę. Byliśmy w ichnim supermarkecie i na targowisku. W sklepie są wszystkie podstawowe produkty, ale wybór już nie tak duży. No i jakość znacznie niższa. Na targowisku mnóstwo kurczaka, ryb świeżych i suszonych, owoców i warzyw. Widać, że sanepidu tutaj nie ma. Warunki naprawdę trudne. Ludzie mieszkają przede wszystkim w domkach na palach przy samym morzu. W centrum miasta jest trochę bloków, ale są okropne. Załączam też fotkę z instrukcją hotelową jak korzystać z ubikacjo-bidetu. Z miasta łodzią popłynęliśmy na Turtles Island. Jest to małą wysepka na środku oceanu oddalona od Filipin dosłownie o kilka kilometrów. Przewodnik się śmiał, że musimy zabrać paszporty jak chcemy dalej snurkować. Podróż łodzią była adrenalinowata. Łódź była może dwunastoosobowa, ale byliśmy tylko z jedną duńską parą. Stateczek zapierniczał w porywach około 60 km/h. Po wejściu na pokład zastrzeżono, że nie można się w czasie podróży przesiadać i koniecznie mamy założyć kamizelki ratunkowe.  Po chwili już wiedzieliśmy dlaczego. Fale zdarzały się dość wysokie i prawie skakaliśmy po nich. Było gorąco. Wypływaliśmy z zatoki. Woda brudna niemiłosiernie. Pełno w niej śmieci, nawet tych bardzo dużych. Kapitan musiał nieźle kombinować, aby na coś nie wpaść. I tak przez 40 kilometrów. Wysepka ma może 200 na 800 metrów. Jest tu stacja badawcza żółwi morskich i wylęgarnia. Każdego dnia wychodzą one na brzeg składać jaja. Na wyspie mieszka obsługa „hotelu”, biolodzy i turyści. Hotel to przesada. Ot kilka budyneczków parterowych dla turystów, a w każdym po pięć pokoików z łazienkami. Standard późnego Gierka, tyle że jest klimatyzacja. Ilość przybywających tu turystów jest limitowany. Rocznie przyjeżdża tutaj 14 000 osób. W oknach mamy kraty. Czyżby wyspę odwiedzali piraci? Poza tym jest tu budynek recepcji i stołówki, a także maleńki sklepik i kilka domów technicznych. Na plaży masa skarbów. Woda w morzu przeciętnej przezroczystości, ale w jej głębiach rybki można pooglądać. O 18.30 idziemy na wykład o życiu żółwi, zagospodarowaniu wyspy i projekcję. Potem jemy kolację i po niej siedzimy cicho w stołówce czekając na sygnał dany przez przewodnika (bo przecież nie nazwę tego czegoś restauracją). Nie wolno nam chodzić na brzeg i świecić latarkami, bo mogłoby to przestraszyć żółwice.  My mamy szczęście i już po godzinie czekania pojawia się przewodnik z informacją, abyśmy szybko się zbierali. Szczęście mamy, bo czasem ludzie czekają do 1.00 – 2.00 w nocy. Spieszyć się musimy, bo cały proces składania jaj trwa 10 – 15 minut. No to w te pędy na brzeg i przy oświetleniu tylko jedną latarką możemy próbować robić zdjęcia. Nasza żółwica zniosła 76 jaj.  Jak już zakopała jaja, pan biolog żółwicę dokładnie obmierzył i zwierzę wróciło do wody. Następnie szybko wykopano jaja i powkładano do wiaderka. Jaja wyglądają jak ping-pongi. W wylęgarni już czekał wykopany dołek, do którego złożono białe piłeczki. Wszystkie 76 do jednego dołka. Następnie zapisano na tabliczce datę i ilość jaj i ogrodzono siatką. W dwóch wylęgarniach są setki takich dołków, a w każdym od 60 do 100 jaj. Można spytać dlaczego to robią? Otóż miejscowi handlują jajami i je po prostu jedzą. Poza tym wielkie ponad metrowe jaszczury się nimi żywią i do wody dociera tylko 60 – 70% żółwików. Jaszczury są świetnymi pływakami. Na wyspę przybywają dwa gatunki żółwi- większy żółw zielony osiąga długość 1 metra (sama skorupa). Krajobraz na plaży wygląda tak jakby przejechały czołgi. Pełno śladów tych wielkich zwierząt i masa dołów. Z jednego dołka właśnie powykluwały się małe i poszliśmy je wyłożyć na plażę, aby mogły sobie bezpiecznie pomaszerować do wody. Malutkie są niezdarne, ale niezwykle szybkie. Tej nocy zakopano w wylęgarni 584 jajka i wykluło się 856 maleńkich żółwików. Aktualnie w wylęgarniach na wyspie przebywa około 200 000 jajek. Obok naszej wyspy są jeszcze dwie należące do tego samego rezerwatu, ale na nich nie ma miejsc noclegowych. Teraz jest 6.30 i zaraz płyniemy do rezerwatu orangutanów, a potem rzeką w głąb dżungli z nadzieją spotkania kolejnych zwierzaków.


Tak wyglądał samochód, który nas odebrał z lotniska.

































Rano przed szóstą pobudka i godzinna podróż łodzią na większy ląd. Znowu trafiliśmy do tej przerażającej biedy. Dalej busem do rezerwatu orangutanów. Po drodze zauważyliśmy, że na Borneo są też przyzwoite domy. Ale chyba nie dla wszystkich, bo tych na palach jest mnóstwo. No i byliśmy w Sepilog u Orangutanów. Trochę liczyliśmy na więcej. Mieliśmy nadzieję zobaczenia małych małpek, które trafiły tutaj na wychowanie. Nic z tego. Odwiedziny polegały na prelekcji, obejrzeniu filmu i przejściu przez dżunglę w porze karmienia. Napotkaliśmy tam w dzikich warunkach na kilka orangutanów i wiele makaków. Podglądaliśmy młodego orangutana i pstrykaliśmy mu zdjęcia. Z nienacka od tyłu zaszedł nas dużo starszy osobnik. W lekki popłoch wpadli przewodnicy prosząc o odsunięcie się, tak aby małpa mogła swobodnie przejść. W pierwszej chwili trochę mieliśmy stracha, ale ona zdawała się nas nie zauważać i spokojnie przeszła tuż obok nas do miejsca z pokarmem. Makaki natomiast tłumnie przybyły podkradać orangutanom owoce. Było wiele zabawy z tym złodziejstwem. Małe małpki bardzo się bały swoich większych krewnych, ale nie mogły się powstrzymać od podbierania żarełka. Wracając z dżungli spotkaliśmy jeszcze jednego osobnika, który Basi zapozował do wspólnego zdjęcia. Stamtąd udaliśmy się busem do portu, aby udać się w dalszą podróż łodzią. Znowu szybka łódź i po półtorej godzinie odwiedziliśmy przybrzeżną restaurację na lunch. A dalej znowu półtorej godziny motorówką. Po drodze podglądaliśmy zwierzęta. Spotkaliśmy przepiękne (lub przebrzydkie) małpy nosacze. Niestety trafiliśmy tylko na dzieci. Wielki nos mają tylko stare samce. Tak duży mają ten nos, że do jedzenia muszą sobie go na bok odsuwać. Potem były inne małpy, ptaki, krokodyl i słonie. Jak przewodnik wypatrzył na brzegu te ogromne zwierzaki, to nakazał kapitanowi podpłynąć na brzeg. Dżungla jest na tyle gęsta, że nie widać tego co jest od nas 5 -10 metrów. Kilku śmiałków, w tym ja, poszliśmy tropić słonie. Już po paru metrach okazało się, że to one nas tropią. Zaryczały i zaczęły iść w naszą stronę. A że było blisko to przewodnik szybko nakazał nam wracać na łódź. Grunt był błotnisty. Poprzewracaliśmy się, ale przed słoniskami zdążyliśmy uciec. Napotkany krokodyl był wielki, mierzący około 4 metrów. Dopłynęliśmy w końcu do naszego miejsca zakwaterowania. Dostaliśmy 20 minut na zapoznanie się z pokojem, bo zaraz wyruszaliśmy… łodzią szukać zwierzaków. I rzeczywiście było ich wiele, ale zbliżał się zmierzch i widoczność była ograniczona. Zdjęć już praktycznie nie dało się robić. Wróciliśmy na kolację i nakazano się na nią ubrać w sorongi (nie wiem czy nie pomyliłem nazwy). Są to takie spódnice dla pań i dla panów. Różnią się dla obu płci wzorem tkaniny i sposobem wiązania. Tak uczyniliśmy jak nas proszono i udaliśmy się na zasłużony posiłek. Był przepyszny. Po krewetki tygrysie chodziłem trzy razy. Mieszkamy w dżungli przy rzece. Nad głowami latają nietoperze, w lesie są małpy i pełno tu gekonów. Mocna egzotyka. Klimy nie mamy, a upał jest nie do wytrzymania. Już boję się nocy.
Jutro wstajemy przed szóstą i udajemy się do jakiejś jaskini. Potem wiozą nas na samolot i wracamy do Kota Kinabalu, do hotelu Grand Borneo, gdzie zostawiliśmy większe bagaże. Dzisiaj Basi dałem już wszystkie kopertki do końca podróży, gdyż za wiele się już nie będzie działo. Chciałem ją nakręcić, aby miała większą motywację do pokonywania trudności podróży (jest bardzo męcząco). Ale wam jeszcze nie zdradzę tajemnicy następnych dni.















Poniżej zdjęcie kartki pocztowej, bo tak dobrego zdjęcia na pewno nie zrobię.












2 komentarze:

Anonimowy pisze...

REWELACJA!!!!!bardzo Wam zazdroszczę obcowania z tymi zwierzętami w ich naturalnym środowisku. Pozdrawiam serdecznie Danusia.

Aga Konieczna pisze...

ja Wam zazdroszczę tych żółwików malutkich! A tego orangutana pogiglałabym w pache, tak się ładnie nastawił ;)