sobota, 12 listopada 2011

Kuala Lumpur od kuchni


Dzisiejsza wycieczka to głownie spacer po starym mieście. Kuala Lumpur to stosunkowo młode miasto. Jego początki sięgają połowy XIX wieku. Nazwa Kuala Lumpur to w wolnym tłumaczeniu "błotnisty zbieg". Dotyczy on zbiegu rzek Kelang i Gombak. Naprawdę powinno się nazywać śmieciowy zbieg, bo to co płynie w rwącej wodzie to głównie śmieci. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. To młode miasto jest najszybciej rozwijającym się ośrodkiem Azji. Wiele koncernów światowych ma tutaj swoje siedziby. Jednak biedy i brudu też tutaj nie brakuje. Właśnie tego dzisiaj doświadczyliśmy. Poniżej świątynia hinduska. Wiele tutaj jest takich ciekawych budowli. Mieliśmy szczęście obserwować w niej przygotowania do ślubu. Niestety czas nam nie pozwolił na dłuższe odwiedziny. Oczywiście przed wejściem musieliśmy zdjąć buty.






A to targowisko miejskie. A gdzie HACCP? Nasza Pani doktor weterynarii miała by co robić. Zwierzaki ubija się na miejscu i patroszy.





A te kreski na chodniku są dla niewidomych. Niezły patent.


Lunch zjedliśmy w "dobrej" restauracji obok targowiska. Oczywiście wszystkie produkty właśnie z niego pochodziły. Ale było smacznie i jak na razie nic nam nie jest.


Petronas Tower góruje nad nowoczesną częścią miast. Na pierwszych pięciu piętrach jest ogromne centrum handlowe. Naprawdę ogromne, największe w Malezji. Tu jest czysto i przyjemnie. Petronas Tower do niedawna były największymi budowlami świata. Teraz zajmują chyba 5 miejsce. Niestety do grudnia wjazd na wieże jest zamknięty z powodu renowacji.


Dzieci są tutaj bardzo fajnie poubierane, a kobiety przeważnie okutane od stóp do głów. Czasem chadzają rodzinnie, czyli na przykład mąż i jego kilka żon.








Centrum starego miasta z powodu ulewnych deszczy często jest zalewane. Poniżej jak sobie mieszkańcy z tym radzą. Mają zasuwy na okna i drzwi. Jak widać niektórzy te miejsca zagospodarowują inaczej. Dużo tutaj jest ludzi śpiących na ulicy.


A poniżej kuchnia jednej z restauracji tubylczych. Wchodzi się do nich właśnie przez kuchnię, dzięki czemu możemy zobaczyć czy godnych warunkach chcą nas tutaj podjąć. Jak widać - nie bardzo godnych.





Przed wejściem do świątyni muzułmańskiej musieliśmy się przebrać. Katolików jest tutaj tylko lekko ponad 2 procent i są pozostałością po kolonizatorach brytyjskich. Malezja uzyskała niepodległość w 1957 roku.



Nasza przewodniczka w bardzo dziwny sposób nas oprowadzała. Czasem środkiem 8 pasmowej drogi.


Obok ministerstwa corocznie odbywa się wielkie święto niepodległości.


A to wspomniana rzeka śmieci.


I opisany już zbieg dwóch rzek.



A to jest najstarszy budynek w mieście. Widać nie przywiązują zbytniej uwagi do swoich zabytków.


Byliśmy także na degustacji tutejszych placków roti canai, chapati i tose. Wyglądają trochę jak nasze naleśniki. Prawą ręką bierzemy do ręki kawałek i maczamy w sosie curry. Do tego słodka herbata z mlekiem.




I kolejna świątynia.


Na dzisiaj koniec pisania. Jutro lecimy do Borneo. Ale szczegółów nie mogę zdradzić, bo dla Basi to jeszcze tajemnica.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Basia wygląda kwitnąco, nawet przebranie Jej nie zaszkodzi :) Higienicznie to może nie jest ale jaka egzotyka!!!! pozdrawiam Was gorąco, Danusia.

Ania Bosak pisze...

W strojach przed wejściem do świątyni wujek wygląda jak amerykański pastor a ciocia jak wiejska babuszka :)