No niestety
Basieńka obudziła się
chorutka i poprosiła mnie o przedłużenie doby hotelowej do momentu wylotu samolotu. Namówiłem ją jednak na zejście na śniadanie i to ją uratowało. Śniadanko było
pyszniutkie. Dania lokalne. Pięknie się najedliśmy i ... ozdrowiała (troszkę ozdrowiała). Najbardziej smakowały mi papryczki
jalapeno nadziewane serem, panierowane i zapieczone. Pychotka. Poza tym wszystko
było bardzo smaczne.

Rankiem przeszła nam złość na tutejsze "DROGIE" biuro i zadzwoniliśmy po nich. Spędziliśmy zatem dzień na
zorganizowanej wycieczce. Mieliśmy szofera i
przewodniczkę o melodyjnie brzmiącym imieniu
Maelis. Poniżej na fotce fragment ulicznej instalacji elektrycznej. Tak wyglądają wszystkie słupy. Każdy się wpina jak chce. W tle natomiast kościół, w którym wczoraj zaliczyliśmy
fragmencik mszy. Podobnie jak w
Angli, ksiądz każdemu na do widzenia
ściska dłoń.


Domy mieszkalne w Panamie to obraz nędzy i rozpaczy. Bardzo biednie i brudno. Trzeba też wiedzieć gdzie można się poruszać. W wielu dzielnicach jest bardzo niebezpiecznie. Przewodnicy nie pozwolili nam nawet robić fotek przez otwarte okno samochodu w obawie o wyrwanie aparatu przez przechodnia. Miejsca do
których docierają turyści są mocno pilnowane przez licznych policjantów i tam tylko można się swobodnie poruszać.



Odwiedziliśmy kilka kościołów. Ten poniżej był niezwykle bogato wyzłocony.

A tutaj Basia na spacerku.

Tak wygląda panorama panamy. Ale nie dajcie się temu zwieść. To tylko z daleka tak wygląda. W
rzeczywistości w najbliższej okolicy każdego z tych drapaczy chmur są slumsy, bida i brud. Nie mogliśmy tego zrozumieć. Tu gdzie widać wodę, ona rzeczywiście jest, ale nie zawsze. Przypływy i
odpływy sprawiają, że czasem jej tam w ogóle nie ma..


Pamiątki regionalne wyrabiają w zasadzie tylko
indianie Kuna. Słyną z
paczworków i tkanych dzbanów. bardzo dużo jest tutaj różnorodnego ptactwa, nieznanego nam bliżej. A pelikany żyją sobie tutaj jak u nas wróble. Indianie często malują swoje ciała. I to nie tylko twarz, ale całe wręcz ciało.




Ta latynoska na fotce to nasza
Maelis. bardzo cierpliwa i milutka.

A w tym kościele spotkały nas dwa polskie akcenty. Wszędzie obecny Papa i podpis w języku polskim pod jednym z obrazów.



No i była też obowiązkowa wizyta nad Kanałem Panamskim. Wyjaśniono nam szczegółowo historię kanału na filmie i w muzeum, a potem
mogliśmy obserwować jak
przemieszcza się przez niego statek. To największy skarb Panamy. Teraz będą budowali nowy, jeszcze większy kanał.


O jakości
bezpieczeństwa w tym kraju może świadczyć fakt, że bogaci tubylcy mieszkają w wieżowcach, bo w domach
jednorodzinnych jest bardzo niebezpiecznie. Ci, którzy się odważyli zamieszkać w osobności -
zakratowują okna do drugiego piętra włącznie. Kraty
ogrodzeniowe są wręcz obowiązkowe. Widzieliśmy też ogrodzenia z
drutem kolczastym i nawet z wysokim napięciem. To raj dla Tomka Perczyńskiego. Tutaj mógłby pięknie rozwinąć swoją firmę.

A poniżej fotki opuszczonego domu słynnego dyktatora Panamy Manuela
Noriegi.
Musiał to być kiedyś piękny dom.
Noriega siedzi w Stanach, ale ponoć niedługo wyjdzie i pewnie wróci do tej rezydencji.




Tak z grubsza wyglądała nasza wycieczka. Wieczorem polecieliśmy do Kostaryki żegnając się z Panamą na dwa tygodnie. Basia czuje się lepiej. Zbliża się 6.00 rano i zaraz wyjeżdżamy na plantację kawy i inne atrakcje. Mieszkamy w cudownym hotelu w stylu kolonialnym. Ma niepowtarzalny klimat. Wieczorkiem porobię fotki i
zaprezentuję go bliżej.
1 komentarz:
Krajoobraz wieżowców-slamsów bardzo podobny jak w Hong Kongu, temperatura i wilgotność również.
Prześlij komentarz