wtorek, 17 listopada 2009

Pożegnanie Panamy

No niestety Basieńka obudziła się chorutka i poprosiła mnie o przedłużenie doby hotelowej do momentu wylotu samolotu. Namówiłem ją jednak na zejście na śniadanie i to ją uratowało. Śniadanko było pyszniutkie. Dania lokalne. Pięknie się najedliśmy i ... ozdrowiała (troszkę ozdrowiała). Najbardziej smakowały mi papryczki jalapeno nadziewane serem, panierowane i zapieczone. Pychotka. Poza tym wszystko było bardzo smaczne.


Rankiem przeszła nam złość na tutejsze "DROGIE" biuro i zadzwoniliśmy po nich. Spędziliśmy zatem dzień na zorganizowanej wycieczce. Mieliśmy szofera i przewodniczkę o melodyjnie brzmiącym imieniu Maelis. Poniżej na fotce fragment ulicznej instalacji elektrycznej. Tak wyglądają wszystkie słupy. Każdy się wpina jak chce. W tle natomiast kościół, w którym wczoraj zaliczyliśmy fragmencik mszy. Podobnie jak w Angli, ksiądz każdemu na do widzenia
ściska dłoń.

Domy mieszkalne w Panamie to obraz nędzy i rozpaczy. Bardzo biednie i brudno. Trzeba też wiedzieć gdzie można się poruszać. W wielu dzielnicach jest bardzo niebezpiecznie. Przewodnicy nie pozwolili nam nawet robić fotek przez otwarte okno samochodu w obawie o wyrwanie aparatu przez przechodnia. Miejsca do których docierają turyści są mocno pilnowane przez licznych policjantów i tam tylko można się swobodnie poruszać.



Odwiedziliśmy kilka kościołów. Ten poniżej był niezwykle bogato wyzłocony.

A tutaj Basia na spacerku.

Tak wygląda panorama panamy. Ale nie dajcie się temu zwieść. To tylko z daleka tak wygląda. W rzeczywistości w najbliższej okolicy każdego z tych drapaczy chmur są slumsy, bida i brud. Nie mogliśmy tego zrozumieć. Tu gdzie widać wodę, ona rzeczywiście jest, ale nie zawsze. Przypływy i odpływy sprawiają, że czasem jej tam w ogóle nie ma..


Pamiątki regionalne wyrabiają w zasadzie tylko indianie Kuna. Słyną z paczworków i tkanych dzbanów. bardzo dużo jest tutaj różnorodnego ptactwa, nieznanego nam bliżej. A pelikany żyją sobie tutaj jak u nas wróble. Indianie często malują swoje ciała. I to nie tylko twarz, ale całe wręcz ciało.




Ta latynoska na fotce to nasza Maelis. bardzo cierpliwa i milutka.

A w tym kościele spotkały nas dwa polskie akcenty. Wszędzie obecny Papa i podpis w języku polskim pod jednym z obrazów.



No i była też obowiązkowa wizyta nad Kanałem Panamskim. Wyjaśniono nam szczegółowo historię kanału na filmie i w muzeum, a potem mogliśmy obserwować jak przemieszcza się przez niego statek. To największy skarb Panamy. Teraz będą budowali nowy, jeszcze większy kanał.



O jakości bezpieczeństwa w tym kraju może świadczyć fakt, że bogaci tubylcy mieszkają w wieżowcach, bo w domach jednorodzinnych jest bardzo niebezpiecznie. Ci, którzy się odważyli zamieszkać w osobności - zakratowują okna do drugiego piętra włącznie. Kraty ogrodzeniowe są wręcz obowiązkowe. Widzieliśmy też ogrodzenia z drutem kolczastym i nawet z wysokim napięciem. To raj dla Tomka Perczyńskiego. Tutaj mógłby pięknie rozwinąć swoją firmę.


A poniżej fotki opuszczonego domu słynnego dyktatora Panamy Manuela Noriegi. Musiał to być kiedyś piękny dom. Noriega siedzi w Stanach, ale ponoć niedługo wyjdzie i pewnie wróci do tej rezydencji.





Tak z grubsza wyglądała nasza wycieczka. Wieczorem polecieliśmy do Kostaryki żegnając się z Panamą na dwa tygodnie. Basia czuje się lepiej. Zbliża się 6.00 rano i zaraz wyjeżdżamy na plantację kawy i inne atrakcje. Mieszkamy w cudownym hotelu w stylu kolonialnym. Ma niepowtarzalny klimat. Wieczorkiem porobię fotki i zaprezentuję go bliżej.

1 komentarz:

Ania Smólska pisze...

Krajoobraz wieżowców-slamsów bardzo podobny jak w Hong Kongu, temperatura i wilgotność również.