poniedziałek, 16 listopada 2009

Pierwsze chwile w Panamie


Dolecieliśmy. Podróż od hotelu w Berlinie do hotelu w Panamie trwała około 19 godzin. Najdłuższy lot 11. Trochę było turbulencji, ale już standardowo czerwone wino pozwalało mi je znosić. Na lotnisku na nas nikt nie czekał, ale tubylcy nam pomogli, zadzwonili gdzie trzeba i po jakimś czasie ktoś się po nas zjawił. W hotelu też facet rybę zrobił i nie mógł znaleźć naszej rezerwacji. Znowu liczne telefony i wszystko udało się załatwić. Jesteśmy tu tylko jedną noc i niecały dzień. Na lotnisko mamy transfer o 15.45, zatem zaproponowaliśmy kierowcy, aby przyjechał po nas wcześniej i chcielibyśmy aby nas tu i ówdzie poobwoził, ale bez wiedzy jego biura zrobić mu tego nie wolno. Biuro zaś zaśpiewało sobie za 5 godzin ponad 300 dolarów, także im podziękowaliśmy. Pojeździmy jakoś na własną rękę. Może nawet autobusami, które są tutaj śliczne. Piękne same w sobie, do tego wymalowane, pooświetlane, z głośną taneczną muzyką w środku, pootwierane wszystkie okna - cudo. Gorąc tutaj okrutny. trzydzieści parę stopni daje się w Polsce znieść, ale tutaj jest nienormalna wilgotność i to wzmaga uczucie ciepła. Poza tym deszcze padają tutaj codziennie. Nasze wyobrażenie o krajach równikowych, to wieczne słoneczko. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Głównie jest mokro. Tylko zdjęcia do nas docierają ze słoneczkiem w tle, bo są po prostu ładniejsze. Na kolację w mieście zjedliśmy lomo z grila, czyli naszą wieprzowinkę. Ale była pysznie przyprawiona. Samo miasto robi wrażenie poprzez liczne wieżowowce i to takie po 40 - 50 pięter, ale jest też apartamentowiec o wysokości około 350 metrów. To jeden z największych na świecie budynków mieszkalnych. Nowiutki - można kupić w nim luksusowe mieszkanko za bagatela 395 000 dolców. Ponoć Panama jest najlepszym krajem świata dla emerytów. Są tu ogromne zniżki na prawie wszystko dla tej grupy społeczeństwa. Poza tym występują oczywiście duże różnice klasowe - żebracy, klasa robotnicza i gdzieś ukryta klasa posiadająca, ale tej nie widać. Na ulicach jak to już bywa w tych krajach - nie najczyściej. Odwiedziliśmy tutejszy supermarket (skrzywienie zawodowe) i muszę przyznać, że zrobił na nas duże wrażenie. Naprawdę niezły, a i wybór europejski. Udało nam się nawet załapać na mszę (była to niedziela), ale tylko na samą końcówkę. Hotel super, ale tylko na jedną noc. Wieczorem będziemy na Kostaryce. Gdyby komuś zachciało się z nami kontaktować, to bardzo prosimy po waszej piętnastej godzinie. Wtedy u nas będzie 8.00 rano. Na razie bez fotek, bo jeszcze się nie rozkręciłem. Teraz jest ranek i Basia jeszcze śpi. Czekam z zaciekawieniem na jej pobudkę, bo jest chora. Ucho, kaszel i takie tam. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie już lepiej. Teraz jest 6.45 i słoneczko już wstało, ale go nie widać, bo całe niebo jest zaciągnięte chmurami. W prognozie są burze z przejaśnieniami w Panamie, zaś w Kostaryce dopiero w sobotę ma zza chmur zacząć wychodzić słonko. Trochę niedobrze, bo przyjechaliśmy tu głównie podziwiać wulkany i przyrodę, a do tego przydałaby się ładna pogoda. Wulkanu za chmurami nie widać, a lasy chociaż nazywane tutaj deszczowymi (lub chmurowymi), na pewno przy ładnej pogodzie prezentują się lepiej.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pani Basiu prosze wracac do zdrowia!!!!!! Przesylam pozytywna, uzdrawiajaca ie :)))))
usciski!!

Anonimowy pisze...

Ten aninim to ja, Magda, poniewaz zapomnialam niestety swojego hasla :P
autobus rewelacyjny!!! :)