sobota, 20 stycznia 2018

Dziś dzień pokuty. Brak internetu do 15.00. Blog wyjdzie z opóźnieniem. Poranek trudny do zniesienia J. Wczoraj zrobiliśmy sobie spacer w czasie odpływu (już godzinę po nim przejście plażą byłoby trudne). Po drodze minęliśmy czerwone kraby. Zjedliśmy obiad (oczywiście Basia octopus, a ja smoked fish) i tubylczym autobusem pojechaliśmy do dżungli na poszukiwanie wielkich palm z potężnymi owocami i jeszcze większymi liśćmi. Okazało się, że nie było czego szukać, bo to dżungla palmowa. Wielkość liści niewiarygodna. Niestety tych największych nie pokażemy, bo one rosły wysoko w górze. Było też kilka innych uroczych roślinek. Basia miłośniczka roślinności stwierdziła, że zrobiło to na niej niemalże takie wrażenie jak baobaby na Madagaskarze. Dla przypomnienia baobaby wyglądają tak:


























a nocą tak:



Na zdjęciach macie także nasze fotki z owocem żeńskim i męskim. Są też na drzewach. To sobie przyroda wymyśliła skojarzenie z ludźmi J. I ponownie tubylczym autobusem pojechaliśmy do dzielnicy miejscowych. Przejazd kolejką górską w wesołym miasteczku jest niczym z jazdą busem prowadzonym przez tubylca wariata. Ale udało się. W mieście oprócz kolejnych kwiatków nie było niczego ciekawego. Basia dostała jakiejś alergii, a poza tym gryzą ją licznie owady. Kupiliśmy zatem leki aby uśmierzyć jej cierpienia.  Mnie nic nie gryzie. Moja żonka zaczyna wierzyć w to, że owady nie kąsają mnie z wdzięczności za to, że od czterech miesięcy ich nie zabijam. Działa. One to muszą wiedzieć. Wieczorkiem spotkaliśmy się z przedstawicielką miejscowego biura turystycznego dbającego o nasze wygody i zjedliśmy urozmaiconą kolację w stylu kreolskim (czyli z mieszanymi wpływami wszystkich przybyłych na te tereny kultur) włącznie z rybami, które prezentujemy w stanie nieprzerobionym na zdjęciu. Bufet był wyborny, a desery dopełniły nasze rozpasane brzuchy aż nadto. Wieczór zakończyliśmy tańcami przy seszelskiej muzyce. Trochę psikusa płata nam pogódka. Wczoraj lało tak, jakby się coś w niebie popsuło. Niestety prognozy nie są najlepsze (wczoraj nie były, a dziś nie ma neta). A plan jest taki, aby przejść wyspę brzegiem wzdłuż około 15 kilometrów. I chyba zaryzykujemy z wielkimi parasolami.  No to naraźki.














































Brak komentarzy: