Dziś
dzień pokuty. Brak internetu do 15.00. Blog wyjdzie z opóźnieniem. Poranek
trudny do zniesienia J.
Wczoraj zrobiliśmy sobie spacer w czasie odpływu (już godzinę po nim przejście plażą
byłoby trudne). Po drodze minęliśmy czerwone kraby. Zjedliśmy obiad (oczywiście
Basia octopus, a ja smoked fish) i tubylczym autobusem pojechaliśmy do dżungli na
poszukiwanie wielkich palm z potężnymi owocami i jeszcze większymi liśćmi.
Okazało się, że nie było czego szukać, bo to dżungla palmowa. Wielkość liści
niewiarygodna. Niestety tych największych nie pokażemy, bo one rosły wysoko w
górze. Było też kilka innych uroczych roślinek. Basia miłośniczka roślinności
stwierdziła, że zrobiło to na niej niemalże takie wrażenie jak baobaby na
Madagaskarze. Dla przypomnienia baobaby wyglądają tak:
a nocą tak:
Na
zdjęciach macie także nasze fotki z owocem żeńskim i męskim. Są też na
drzewach. To sobie przyroda wymyśliła skojarzenie z ludźmi J. I ponownie tubylczym
autobusem pojechaliśmy do dzielnicy miejscowych. Przejazd kolejką górską w
wesołym miasteczku jest niczym z jazdą busem prowadzonym przez tubylca wariata.
Ale udało się. W mieście oprócz kolejnych kwiatków nie było niczego ciekawego.
Basia dostała jakiejś alergii, a poza tym gryzą ją licznie owady. Kupiliśmy
zatem leki aby uśmierzyć jej cierpienia.
Mnie nic nie gryzie. Moja żonka zaczyna wierzyć w to, że owady nie
kąsają mnie z wdzięczności za to, że od czterech miesięcy ich nie zabijam.
Działa. One to muszą wiedzieć. Wieczorkiem spotkaliśmy się z przedstawicielką
miejscowego biura turystycznego dbającego o nasze wygody i zjedliśmy
urozmaiconą kolację w stylu kreolskim (czyli z mieszanymi wpływami wszystkich
przybyłych na te tereny kultur) włącznie z rybami, które prezentujemy w stanie nieprzerobionym
na zdjęciu. Bufet był wyborny, a desery dopełniły nasze rozpasane brzuchy aż
nadto. Wieczór zakończyliśmy tańcami przy seszelskiej muzyce. Trochę psikusa
płata nam pogódka. Wczoraj lało tak, jakby się coś w niebie popsuło. Niestety
prognozy nie są najlepsze (wczoraj nie były, a dziś nie ma neta). A plan jest
taki, aby przejść wyspę brzegiem wzdłuż około 15 kilometrów. I chyba
zaryzykujemy z wielkimi parasolami. No
to naraźki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz