czwartek, 7 marca 2013

Jezioro Inle

Dzisiaj był bardzo fajny dzień. Najpierw pojechaliśmy do miasta "portowego" nad jeziorem skąd miała rozpoczząć się nasza podróż łodzią, potem zaliczyliśmy lokalny market i zaokrętowaliśmy się. Po drodze mijalliśmy różne fajne obrazki lokalesów.
 
Aż trafiliśmy na wsponiany market. Miasteczko całkiem nie zepsute turystyką. Tutaj już nikt nie jest nachalny. Ludzię są niezwykle mili, ciągle uśmiechnięci, a na nas się gapili jakbyśmy mieli co najmniej zieloną skórę. Relację z targowiska rozpoczynam od sałatki z mrówek.
Te kólki są wielkości jabłka. Jedna jest otwarta i widać w niej... wielkiego robala. To ponoć przysmak. Nie spróbowaliśmy jednak.
I dotarliśmy do portu. Wszyscy tubylcy podrużujący łodziami siedzą w nich na dnie. Nasz lódź wyposażona była w trzy wygodne fotele.
Płynęliś w sumie ponad 5 godzin po rozlewiskach, rzekach i jeziorach. Tafla wody była mocno zarośnięta. Czasem tak, że wydawała się lądem.
Zaczęły pojawiać się domy na wodzie.
Czasem trafiały się wysepki.
Aż dotarliśmy do Sagan. Jest to bardzo mała mocno egzotyczna wioska z przepięknym zespołem zabytków.
Obiad nam zaserwowano u właścicieli destylarni. Trochę różni się bimbrownictwo birmańskie od polskiego. Ale zasada ta sama.
W tej kuchni przyżądzono nam pyszny ryż z warzywami.
Oczywiście musieliśmy też spróbować lokalnych wyrobów czterdziesto i sześćdziesięcio procentowych z ryżu. Ale Maniuś bez obaw. Maniusiówki nie przebili.
Basia wszystkie napotkane dzieci częstowała cukierkami. Dzieciaki były niezwykle grzeczne.
W podziękowaniu otrzymała od nich branzoletkę i pięknie pachnące kwiatki.
A to wspomniane lokalne zabytki. Wielki las stup. Przepiękne, odrestaurowane. W środku maleńkiej wioseczki.
Ruszyliśmy dalej, ale zielsko było coraz bardziej gęste. Wyglądało jakbyśmy lądem płynęli.
I zaczęły się problemy. Na szczęście nasza łódź była stosunkowo lekka i przy pomocy jednego zaledwie kilku pomagierów udawało się ją przepychać. Większe łodzie potrzebowały pomocy kilkunastu ludzi.
I zaczły się wioski na wodzie. I to nie małe. Myślę, że nie przesadzę, jeśli określę je na dziesiątki tysięcy domów. Niezwykle czysto tutaj. W Kambodży było bardzo brudno. A tu wręcz wzorowo. I zero smrodu.
W końcu dopłynęliśmy do jeziora Inle, które było celem naszej dzisiejszej podróży. Jedynie tutaj (z całego świata) wisłuje się... nogą. Przedziwnie to wygląda, bo facet stoi na jednej nodze na brzegu z tyłu łodzi, a drugą wiosłuje.
Jak bardzo można załadować lódź, zobaczcie na kolejnych fotkach.
 
W końcu dotarliśmy do naszego hotelu. Położony jest na skraju bardzo mocno "lokalnego" miasta. Wielka egzotyka. fajnie tu.
A hotel, a właściwie eco lodgea cudowna. Zbudowana jest i prowadzona przez Francuzów.
No to naraźki

 

 

1 komentarz:

Magdalena Nowacka pisze...

Dobrze, że spróbowaliśie ichniego alkoholu bo przynajmniej troszkę Was zdezyfekował po ostatnich przygodach ;)