środa, 19 listopada 2008

Dzień czwarty - trudny

Kochani! Wczoraj przeczytałem tego bloga pobieżnie i dopiero zobaczyłem ile jest w nim błędów.
Przepraszam za nie, ale nie mam czasu sprawdzać. Aby to pisać, wstaję o 6.00 i do 7.00 jest godzina komputerowa, czyli internet, poczta i blog. Potem śniadanie, a po nim nurki lub wycieczki. W pokoju jesteśmy około 17.00 i jest to czas na obróbkę zdjęć, bo jest ich zawsze kilkaset. O 18.30 aperitif, po 19.00 kolacja i ble, ble, ble. O 21.30 idziemy do pokoju spać. O czytaniu książki lub gazety nawet mowy nie ma. Z wiadomości w necie czytam tylko nagłówki.

Wczoraj popłynęliśmy na Passage - wąski przesmyk pomiędzy wyspami na oceanie. Taka niby rzeka. Wcześniej po drodze zaliczyliśmy nurkowanie. Było świetne, bo otoczyły nas (nas - byłem z Delvinusem i ze Zbyszkiem) najpierw setki wielkich barakud, a potem przypłynęło stado tuńczyków. Na koniec zaprezentował nam się ogromny napoleon. Naturalnie Delvinus znowu musiał w jakiejś grocie wyszukać rekina Wayanobi - czy jakoś tam tak - i go wyciągnąć do zdjęcia za płetwę. Było fajnie.







Potem popłynęliśmy do tego Passagu na snurkowanie (w ABC, czyli bez butli nurkowanie powierzchniowe). Basia się też zdecydowała i była bardzo zadowolona.




No i nadeszło to trzecie nurkowanie. K... m... Najpierw przed wejściem do wody coś mnie tknęło aby sprawdzić czy mam odkręcone powietrze. Nie było. Bez powietrza w kamizelce i z balastem idzie się na dno. Oczywiście można zrzucić balast, ale są to nerwy. Po odkręceniu powietrza puścił oring - uszczelka. W końcu wszystko OK i wskoczyłem do wody. Twarz miałem nakremowaną i zsuwała się maska. Po chwili dotarliśmy do podwodnych jaskiń. Schodziło się na jakiś 5 - 7 metrów i na pionowej ścianie ukazywał się otwór. Wpływa się do środka, a tam ciemniutko jak wiecie pewnie gdzie. Nie miałem latarki. Prowadził nas Delvinus (mnie i Zbyszka). W jaskini na górze było powietrze. Można było się wynurzyć. Przeżycie fajne, choć nie ukrywam stresujące. Wyszliśmy z tej jaskini (po ciemku) i patrzę za siebie, czy mam Zbyszka. Był. Ok. Przejrzystość wody była tam kiepska. Jak odpłynęliśmy dalej od groty, zrobiło się jaśniej. Patrzę, a to nie Zbyszek tylko inny nurek. Pogubiliśmy się. Pokazuję Delvinusowi pod wodą, że to nie mój partner. On nas wprowadził do innej jaskini z powietrzem i kazał czekać, sam zaś popłynął szukać mojego partnera. Wszystko dobrze się skończyło. Zbyszek się znalazł. Ale znowu stres. Popłynęliśmy dalej. Ja pływam w krótkiej piance i to był błąd. Mam odkryte nogi i przedramiona. Dotknąłem przedramieniem (na dłoniach mam rękawiczki) ukwiału, a wszystkie miękkie koralowce mocno parzą, i się załatwiłem. No dobra. Już miałem dość tego nurkowania i chciałem wychodzić. Potem popłynęliśmy w nurt rzeki i i zaczął się silny prąd. Maska si ę podrywała i nabierała wody, przedmuchiwałem ją, a nurt swoje. powiedziałem Delvinusowi, że wychodzę, ale ten nie chciał mnie puścić. W końcu go przekonałem, a on zaprowadził mnie do jaskini, abym tam przeczekał. I sam jak ta dupa siedziałem w czarnej jaskini. Mam traumę. Wszystko skończyło się OK., ale dzisiaj sobie obiecałem, że na pierwszego nurka schodzę tylko na 5 - 10 metrów. Delvinus mnie zawsze ciągnie na ponad 20 i szuka dla mnie ślimaków i koników. One są maciupeńkie i dla niego jest to ogromny powód do dumy, że mi coś znajdzie. Wielką rybę każdy głupi może sfotografować, ale ślimaczka, konika... W tej jaskini siedziałem sobie. U góry było widać kawałek drzewa.

To jest codzienny Aperitif. Siedzimy z Maxem, Jamesem (manager) i innymi turystami opowiadając swoje wrażenia.


Tutaj codziennie leje (jak przystało na porządny równik).


Max bawi się ze swoją kangurzycą nadrzewną.


Na wycieczce po drodze stanęliśmy na pięknej wysepce w celach fizjologicznych.



Za sprawą Wojtka, na naszej łodzi powiewa POLSKA FLAGA.


Dziewczynom na łódce zrobiłem sesję zdjęciową.





Wojtek od niechcenia zarzucił wędkę i ...


Zwiedziliśmy kawał archipelagu Raja Ampat. Tysiące skalnych wysepek. Przepięknie.



To jest łobuz Delvinus.




Byliśmy też w wielkiej jaskini z nietoperzami. Chodzi się po grubej warstwie gówna.



Cmentarzysko.




Aaa! Zapomniałbym o tajemniczym, jegomościu nawiedzającym okolice Wojtkowego domu. Porusza się strasznie ciężko zarzucając swoje ciało przy każdym kroku. Jest przerażający i ma z 80 centymetrów. To waran.


Jutro napiszę o dzikich mieszkańcach plaży. Pojawiają się tylko nocą i mają broń. Wielu ich tutaj się kręci.

Brak komentarzy: