sobota, 22 stycznia 2011

Wracamy do bloga!




















 
.Witam kochani. Sprobuje cos napisac. Mysle ze sie uda. Komputer padl w Salcie. Po pierwszsej wycieczce, nazajutrz napisalem bloga w samochodzie, ale niestety juz to stracilem i nie zdazylem opublikowac. Stracilem tez fotki z tego dnia. Z poprzednich odzyskam z bloga. Pojechalismy okolo 200 km na poludnie podziwiac piekne formacje skalne. Zdjescia nie oddaly by tego piekna, takze nic sie nie stalo ze przepadly. Kolory skal niepowtarzalne. Ponadto gory wytworzyly przepiekne miejsca. Na przyklad amfiteatr do ktorego wchodzi sie przez waski przesmyk, a dalej ogromna sala z otworem na niebo. Odbywaja sie tam nawet koncerty symfoniczne. My mielismy okazje poznac akustyke dzieki dwom tubylcom grajacym na gitarze i spiewajacym. Ze skal bylo tu chyba wszystko – wielka zaba, ptaki, lodz podwodna, a nawet Titanic. Potem pojechalismy do przepieknego miasteczka kolanialnego poznac produkcje win i oczywiscie dokonac degustacji. Wspanialy obiad i spacer po miasteczku byly dopelnieniem dnia. Na zajutrz natomiast pojechalismy 260 km. Na polnoc. Bylismy blisko granicy chilijskiej i boliwijskie. Zupelnie inne klimaty, zupelnie inni ludzie. Wplywy boliwijskie dominowaly. Odwiedzilismy miasteczko slynace z gory siedmiu kolorow. Cos przepieknego i niewiarygodnego. Te fotki juz mamy i zaraz bede probowal je wkleic. Niestety szybkosc lacza i brak mozliwosci pomniejszenia zdjec dla szybszego transferu, spowoduja ze duzo ich wrzucic nie bede mogl. Poza tym wybaczcie mi bledy, bo mam nie swoja klawiature, a do tego ze startymi klawiszami i niektore wciskam na wyczucie. Na korekte natomiast nie mam czasu.No i nie ma polskich znakow. Zrobilismy sobie fotki z malymi lamkami. One sa cudowne. Tá na zdjeciu miala jeden miesiac. Az sie chcialo já zabrac. Niestety po poludniu zjedlismy jej krewniaczke i musze przyznac, ze wolalbym aby biegala po podworku, anizeli mialbym ja zjesc. Az taka smaczna nie byla. Ludzie tutaj byli zupelnie inni. Rysy twarzy tak pomiedzy indianskimi, a eskimoskimi. Tam nam sie to kojarzylo. Kraina niezwyklych kolorow. Tak jak gora siedmiu kolorow, tak kolorowa jest ich flaga i wszystko co ich otacza. Stoiska handlarzy przyprawialy o zawrot glowy. Bardzo duzo wyrobow tekstylnych, ale jak je kupic, jak mamy tutaj limit bagazu do samolotu po 15 kilogramow, ktory i tak przekroczylismy juz w momecie wyjazdu. Odwiedzilismy tez stara aztecka osade. Nazajutrz samolotem udalismy sie do Iguasu, czyli najpiekniejszych wodospadow swiata. Sa wyzsze, sa szersze, ale zaden nie jest zlozony z okolo trzystu pojedynczych wodospadow. Rzecz nie do opisania. Zapomnialbym! Na lotnisku przywital nas... Jurek. Polak z pochodzenia, ale z dalekiego pochodzenia. Jego pradzadkowie wyemigrowali w 19 wieku. Natomiast on studiowal w Polsce przez trzy lata w czasie stanu wojennego. Mowi bardzo lamana polszczyzna, ale zupelnie wystarczajaca abysmy mowili w naszym ojczystm jezyku. Cwaniak ma tutaj takie uklady, ze nigdzie nie musimy czekac. Na wstep do wodospadow kolejka po bilety byla na poltorej godziny, do poszczegolnych atrakcji nie duzo mniejsze. Na terenie parku trzeba sie poruszac parkowymi autobusami. Jurek zalatwia wszystko bez kolejek, a do tego moze sie poruszac po parku swoim samochodem. To co zobaczylismy do 16.00 niezobaczylibysmy do wieczora. Zaczelismy od splywu pontonem. Ponton to glupio powiedziane. Taka szybka loddz pontonowa z dwoma 200 konnymi silnikami i zabierajaca okolo 20 osob. Ale byla jazda. Oczywiscie duzo szalenstwa, skakania na falach, ostrych zakretow, a potem … polynelismy pod wodospady. I to doslownie. Wplywalismy pod spadajaca z wielu metrow wode. Oczywiscie bylismy w strojach kapielowych. Mowi sie tutaj, ze Argentynczycu maja wodospady, a Brazylijczycy widok na nie. Woda spada z Argentyny do Brazylii. My bylismy w Brazylii. Potem poszlismy podziwiac wodospady z ladu. Cudo! Nastepnie udalismy sie do pieknego parku ptakow i motyli. Jak wiecie uwielbiamy zwierzeta i mielismy duzo radosci. Park parkiem,. Ale iguany laza tak, ze trzeba uwazac aby ich nie nadepnac. To takie wielkie na pol metra i wiecej jaszczury. Wycieczke zakonczylismy lotem helikopterem nad wodospadami. Co wam bede pisal o przezyciach. Nie warto i tak nie zrozumiecie. Wieczorem idziemy na kolacje polaczona z pokazem tancy argentynskich, brazylijskich, chilijskich, boliwijskich nie wiadomao jeszcze jakich.. Koncze bo musze jeszcze wrzucic fotki. Jak by laptopek byl sprawy, to bym napisal trzy razy tyle. Sorki. No! Udalo sie wrzucic fotki, ale musialem je wybierac z miniatur, takze nie wiem nawet co wybralem. Nie jestem w stanie wybrac najlepszych, bo sam je widzialem tylko w miniaturach. Wskoczyla mi niechcaco fotka, ktora mi Basia zrobila. Skladam liscie koki, aby zaraz wlozyc do ust i pozwolic im uwalniac soja moc poprzez moja sluzowke. Tubylcy to zuja, aby uniknac choroby wysokosciowej; A my co? Mielismy byc gorsi? Nie, nie - zadnych halucynacji po tym nie ma. Po prostu lekarstwo. Kokaina nie zawsze musi byc szkodliwa. Wrzyty fotek, to masakra. Ni ebede was mogl nimi raczyc w takiej ilosci jakbym chcial. Cala operacja dzisiejsza to ponad 2 godziny. A czasu mamy malo. Musze konczyc. Trzymajcie sie. Piotr i Basia

Brak komentarzy: