piątek, 6 maja 2011

SYCYLIA


Trochę nam nie wychodzi ta wyprawa. Ale po kolei. Pierwszego dnia dojechaliśmy do Insbrucku i tam zatrzymaliśmy się na nocleg. Nazajutrz wczesnym rankiem pojechaliśmy nad gardę, tak aby zdążyć na transmisję beatyfikacji. Po południu długi spacer po przepięknym miasteczku Sermione i kolejnego dnia udaliśmy się do Genovy na prom. Po drodze zaliczyliśmy największy w Europie outlet dokonując zakupów, a ponadto zaopatrzyłem się w kartę do włoskiego internetu. Zatem jestem internetowo niezależny. Podróż promem okazała się lekko huśtającą, czego Basia najlepiej nie zniosła, ale jakoś dała radę. Mieliśmy znośną kajutę z TV (ale go nawet nie włączyliśmy), lodówką i łazienką. Z nudów połknęliśmy po jednej książce.W stolicy Sycylii Palermo spaliśmy na najbrzydszym na świecie campingu. Ponadto okazało się, że mieszkamy kilkanaście kilometrów od centrum i nigdzie nie ma wypożyczalni skuterów lub samochodów. Niestety camperem nie dało się jeździć po centrum. Włosi tak parkują, że niejednokrotnie nie mogliśmy przez ulicę przejechać. Ponadto brak strzeżonych parkingów, a na ulicy zawsze był brak miejsca, w szczególności dla ośmiometrowego pojazdu. Oduściliśmy zatem sobie Palermo i udaliśmy się do podobno pięknego Erice. Włosi na południu jeżdżą fatalnie. Jak gdyby nie było żadnych przepisów. Wymuszenia zdarzają się co kilka, kilkanaście sekund. Nigdy nie wiadomo co komu do łba strzeli. Jeżdżą niebezpiecznie, a do tego zawsze z komórką przy uchu. Często trzymają w prawej ręce, a lewą zmieniają biegi. Irytują mnie. Hołek (w nawigacji gada Hołowczyc) zaprowadził nas do... centrum jakiegoś brzydkiego miasta, zamiast do cudnego Erice. Sprawdzaliśmy kilka razy, ale nic to nie dało. Zrezygnowani udaliśmy się na najbliższy camping. I znów problem z wynajęciem choćby skutera. Na domiar złego campingi są zazwyczaj oddalone od atrakcji turystycznych o kilkanaście bądź kilkadzisiąt kilkometrów. Zapadła decyzja, że odpuszczamy sobie zwiedzanie i dokonamy tego kiedy indziej samochodem osobowym, zorganizowaną wycieczką lub kiedyś camperem ze skuterem. Od kilku lat nosiłem się z zamiarem kupna skutera, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że to tylko kłopot i dodatkowe kilogramy, a przecież można go wypożyczać. I to się sprawdzało aż do Sycylii. Oczywiście coś tam zobaczyliśmy i coś jeszcze nasze oczy ujrzą, ale w okrojonej wersji. Zastąpimy to rowerami i czytaniem. Udaliśmy się zatem do wschodniej części Sycylii, gdzie było aż 5 campingów. Objechaliśmy cztery z nich i już byliśmy załamani (taki SYF!), ale na szczęscie piąty okazał się znośny. Włochy północne mają się tak do połudnniowych, jak nowczesne dzisiejsze polskie miasto do wiochy naszego kraju sprzed 40 laty. Przepaść! Pan na campingu obiecał nam załatwić wycieczkę na Etnę i do Alcantary (przepięknego wąwozu). Zatrzymaliśmy się zatem w tym miejscu. Niestety nazajutrz okazało się, że nie ma miejsc na wyprawę. Wsiedliśmy więc na skuterek (udało się wypożyczyć tym razem) i sami się udaliśmy do Etny. Kierowaliśmy się na Etna Nord. Miało być 20 km, ale okazało chyba 50. Droga kręta - wspięliśmy się na około 1600 mnpm, gdzie nawet leżał śnieg. Zmarzliśmy okrutnie, a na miejscu okazało się, że czekają nas jeszcze 4 godziny marszu, ale dziś jest już za późno aby iść. Masakra. Skostniali zjechaliśmy na dół do camperka i szef campingu oznajmił nam, że jednak ma dla nas miejsca do Etny i do wąwozu. Zatem jutro jedziemy jeepem do wulkanu, ale tym razem z drugiej strony, a po południu podziwiać będziemy rzekę od środka. Do tego jakiś ekstra obiad sycylijski. W niedzielę idziemy na mszę, a potem F1 i byczenie. W poniedziałek jedziemy do Neapolu i na Capri, a w czwartek promem udajemy się na Sardynię. Jedno jest tu fajne - jedzenie. Włoskie żarcie dla nas jest numerem jeden na świecie.

Coś tam jednak udało nam się zobaczyć. To świątynia zgody.

Drogi główne byłyby znośne, żeby nie mosty. Jedna trzecia autostrad to mosty. Tereny są bagniste i jeździ się na podwyższeniu. Ale mają kiepską technologię i są to kilkunasto-metrowe przęsła bardzo źle łączone. Kamper skacze okrutnie, tak jak na starych niemieckich autostradach. Serce nas boli, a szuflady pomimo zabezpieczeń otwierają się podczas jazdy.

To Sermione nad Gardą.

Sermione to bardzo bananowe miasto. Na porsche nikt tu nawet nie spojrzy. Co się dziwić skoro są tu RR, Lamba, i Ferrari. Niedługo tędy ruszy słynny rajd Ferrari Mille Miglia.




Niestety na Sycyllii jeździliśmy też takimi drogami.

To właśnie taka droga mostowa.

I tu też droga most.

Kurz tu nieludzki. Samochody wyglądają jakby przeszła burza piaskowa.

Wszędzie pranie suszą na dworze.

Cytusów tutaj masa. I przepyszne. Rwiemy sobie z drzew.

A to ta nasza nieudana wycieczka do Etny. Lawy dużo, ale krateru nie widzieliśmy.
Dodaj napis







No to naraźki. Najdalej w piątek za tydzień  powinniśmy się odezwać, ale może prędzej się uda jak zobaczymy coś ciekawgo.

Brak komentarzy: