W końcu po 4 dniach i 2500 km dotarliśmy w okolice Walencji.
Po drodze minęliśmy ciężarówki fabrycznego zespołu Red Bulla
Tu są jakieś ważne kwiatki. Judaszowiec.
Wiatr był bardzo silny. Czasem zwalnialiśmy do 70 km/h. A tu nagle takie tablice. Lekko nie było.
Jedną z nocy spędziliśmy na południu Francji. Wiało strasznie. A kamper stał kilka metrów od plaży. Fale wzbierały w powietrze i deszcz słonej wody osiadał na samochodzie. Po kilku godzinach mieliśmy skorupę soli. Wiatr nim poruszał tak, że baliśmy się jak będziemy spali. Na szczęście o 21.00 wszystko ucichło.
Basia w dziecięcym raju.
A rano może wyrzuciło na ląd takiego zwierzaka. Strzykwa może?
W oknie towarzyszą nam wnuki :-).
Dużo ludzi wozi pieski w przyczepkach. Pan mówił, że robią z żoną po 30 - 40 km dziennie, a piesek wytrzymuje tylko 5 km. No to ma przyczepkę.
Sesja Nowackiego :-).
Rower musi być codziennie. Moja norma dzienna to minimum 40 km. Tu jeszcze w kurtce na północy Hiszpanii. Teraz już mamy 22 stopnie a od soboty ma być 26.
Basia ze swoimi ukochanymi langustynkami.
A jak Hiszpania to oczywiście i Paela.
No takiego kuflika to jeszcze nie widzieliśmy.
Wczoraj na rowerach pojechaliśmy po okolicznych polach i na prawie bezludne tereny. Tubylcy uprawiają tam warzywa i owoce. Zauważyliśmy mini stragan. Zatrzymaliśmy się i po chwili podeszła starsza pani oferując nam swoje płody rolne. Po ma≤łych zakupach zaproponowała nam obiad nazajutrz. No i pojechaliśmy się posilić.
Wyżerka super! Sałatka z pomidorów, serek czosnkowy, zapiekanka z karczochów, leczo z kurczakiem, ziemniaki pieczone, zupa z warzyw, zapiekanka, ciasto i do tego Sangria, której wypiliśmy dwa duże dzbanki.
Na razie nic poza tym się nie dzieje. Nastawiamy się na wypoczynek, rowery, spacery, czytanie i odnowę duchową. Na razie się udaje. Naraźki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz