czwartek, 28 lutego 2013

Mandalay city

Od rana zwiedzaliśmy miasto Mandalay. Poniższa fotka to makieta wielkiej stupy, oraz ponad 700 małych stup, a w każdej mieści się kamienna dwustronna tablica. Mnisi przyjeżdżają tutaj je czytać. Dokonują tego po kilka godzin dziennie i zajmuje im odczytanie wszystkich ponad rok.

 
Pomiędzy tymi stupami posadzone są drzewa z gwiezdnym kwiatami.
 
Kolejną atrakcją było zobaczenie drewnianego monastyru. Został on przeniesiony ze zniszczonego pałacu króla. Pałac został doszczętnie zbombardowany w ubiegłym wieku. Tylko ten monastyr ocalał i został przeniessiony na inny teren. Cały wykonany jest z drewna teakowego i robi naprawdę niezłe wrażenie. Nie wiem dlaczego pomalowano go na złoty kolor. W naturze wygląda lepiej. Na szczęście erozja spowodował a usunnięcie złotej farby i tylko wewnątrz pozostało owo złocenie.
 
Kochana nasza przewodniczka załatwiła nam uczestnictwo w... weselu. Mogliśmy się przyłączyć do innych biesiadników i wspólnie z nimi uczestniczyć w ceremonii. Byliśmy nie lada atrakcją. Goście podchodzili do nas i koniecznie chcieli z nami pogadać. Dostaliśmy też na pamiątkę wachlarze wykonane z tworzywa z opisem weselnym (nazwiska pary młodej, rodziców, data, ich zawody itp). Alkoholu nie było, ale skosztowaliśśmy lokalnych specjałów, ciast i lodów.
Potem była wizyta w dawnym pałacu króla. Część została odbudowana, a na pozostałym terenie znajdują się tereny wojskowe. Całość jest położona na terenie w formie kwadratu o bokach po 2 kilometry otoczone wielkim murem i fosą szeroką na 100 metrów.
Na terenie pałacu było tez małe muzeum. Basi najbardziej spodobało się łóżeczko, które już widziała w naszym domu dla Wojtusia (nasz wnuk narodzi się za dwa miesiące). Niestety owo łóżeczko okazało się lektyką królowej.
 
Kolejnym punktem była ważna pagoda. Na jej terenie odbywała się ceremonia młodych mnichów, coś jak nasza komunia. Nazajutrz dzieciaki wstępowały do klasztoru. Nic dziwnego, że były mocno przestraszone. Naturalnie musieliśmy przywdziać sarongi. Niemalże wszystkie siedziby sakralne zwiedza się boso.
A fotka niżej to niezwykle ważny Budda, do którego dostęp mają wyłącznie mężczyźni. Przyklejają oni na Buddę złote płatki. Dwa zdjęcia niżej macie jego ewoluujący obraz. Doklejane płatki poszerzyły go znacznie. I choć jeden płatek waży tyle co nic, to ich ilość spowodowała, że jest o wiele ton cięższy. Cięższy od doklejonego złota. Byliśmy też w wytwórni owych płatków. To było niesamowite przeżycie. Opowiemy o tym po powrocie, bo opisać to na blogu będzie niezmiernie trudno.
A to warsztat haftowo - rzeźbiarski. Cuda, cuda, cuda.
Logistyka zdaje się w tym kraju nie mieć żadnych granic.
Był też czas na lunch.
Wizyta na lokalnym przepotężnym targowisku też zrobiła niemałe wrażenie, a ilość motocykli wręcz przytłaczała. Prawie jak w Sajgonie.
Dla amatorów drobiu fotka poniższa. To małe ptaszki pobdzierane ze skóry. Chyba mniejsze od wróbelków. Smacznego.
Mięso kupuje się tylko rano i ze względu na brak lodówek zjada tego samego dnia. Kto chce kupić w południe, kupuje z muchami.
Poniższa temperatura nie była tego dnia rekordową. Naprawdę cieplutko.
A na koniec jeszcze jeden klasztor drewniany, wokół którego zamieszkują mnisi.
Dzisiaj noc spędzamy na statku. Mamy fajną kajutę (fotka dalej). Podróżujemy z parą francuzką. Cały statek dla nas. Tereny wokół portu stnowią miejsce pracy lokalnych praczek.

Tyle na dziś. Niestety nie mogę wysłać tego bloga, bo na statku brak internetu. Może jutro?

 

4 komentarze:

Ania Bosak pisze...

no to udało mi się w końcu do was zajrzeć a to już tydzień zleciał nie wiadomo kiedy.Moje wrażenia:imponujące niezwykle piękne i bogate budowle i biedni ludzie.Dziwny jest ten świat.A te ptaszki to mogliście sobie darować.Trzymajcie się ciepło/a nawet bardzo ciepło/
Teresa

Anonimowy pisze...

Dobrze, że wróciliście na łącza. Pięknie, kolory, zapachy, słońce, kwiaty i życzliwi, uśmiechnięci ludzie. Też musiałam chodzić na bosaka ale trochę marzłam od tych marmurów. Macie dużo cieplej, pozdrawiam Danusia.

Anonimowy pisze...

dlaczego nie mieliscie swojej plastykowki na weselu bylo by razniej pozdrawiam m

Magdalena Nowacka pisze...

Całe szczęście, że tego łóżeczka vel lektyki nie może kupić :))) myślę, że Wojtek nie byłby zachwycony tą kolorystką :P bużka!