niedziela, 24 lutego 2013

Dzien drugi

To nasz czwarty dzien od wyjazdu z Polski, ale drugi w Birmie. Jestesmy w Yangon. Tamperatury nieco sie roznia od temperatur w naszym kraju. Prognoza na dzisiaj i jutro to 40 stopni w cieniu. Potem kolejne trzy dni to ochlodzenie do 39 stopni. Wczoraj po drzemce niezwykle sympatczny Jo zabral nas na pare godzin do miasta. Zaczelismy od obiadu. Tutejszka kuchnia oprocz dan lokalnych serwuje potrawy tajskie i chinskie. Ale jest smacznie. Po obiadku odwiedzilismy dwa targowiska. Jedno tutejsze i drugie w dzielnicy chinskiej. Co tu opowiadac. To trzeba zobaczyc. Oczywiscie masa wspanialych owocow, warzyw, pysznych jedzonek... Ponoc jest tu bardzo bezpiecznie. Jo przekonywal nas (skutecznie zreszta), ze noca mozemy chodzic gdzie chcemy i to bez absolutnie zadnych obaw. Kraj na pewno biedny, ale tu gdzie jestesmy - niezwykle czysty i zadbany. Zadnych smieci, kazdy kawalek ziemii zagospodarowany. Pelno kwietnikow, pieknych roslin. Jedynie w chinskiej dzielnicy bylo troche brudu. My mowimy Birma, Rangoon, ale nie powinnismy. To tak jakby w Polsce na Gdansk mowic Danzig. To kolonizatorzy wprowadzili swoje nazewnictwo. Takze od dzis sie uczmy - Miyanmar, Yangon. O zachodzie slonca udalismy sie do miejscowej Mekki Buddystow Shwedagon Pagoda. Rzecz nie do opisania. To caly kompleks swiatyn wokol poteznej zlotej stupy. Tysiace posagow Buddy. Piekne, bogate i... duzo ludzi. A mialo byc bez turystow. Niestety caly swiat juz zweszyl cuda tego narodu i turysci zaczeli masowo tu przyjezdzac. A myslelismy ze zdazymy liznac ten kraj w wielkim spokoju. Za pozno. Wieczorem poszlismy nieoswietlonymi ulicami nad miejscowe jezioro, gdzie wokol niego sa liczne restauracje. Skorzystalismy z chinskiej. Wszystko bylo ok, za wyjatkiem kaczki, ktora oprocz tego ze wjechala na stol cala z lbem (ale pocwiartowana), to byla zimna i mega tlusta. Ale ryba i sajgonki, oraz miejscowe wino wyborne. Niestety nie moge wrzucic fotek, bo kabelki do aparatu sa w walizkach w Qatarze. To przez opozniony lot sie zagubily? w Qatarze juz czekali nan nas na lotnisku z okrzykami pytan Yangon? Yangon? i wskazujac na bramke z odprawa. Opoznienie nastapilo w Berlinie, gdzie musielismy czekac samolotem w kolejce na rozmrozenie. I trwalo to ponad godzine. Pojawila sie nadzieja ze moze dzisiaj bagaze odzyskamy. Jest teraz 7.30. U was 2.00. Roznica czasu to 5,5 godziny. Po co te pol godziny? Internet dziala, ale dosc wolno. Poza tym czesto sie zrywa i co chwile tez brakuje pradu. Teksty przechodza, to moze i jakies fotki tez przejda. Jak juz pisalem nie dzialaja tu polskie telefony, ale jak jestem w zasiegu wifi, to mam kontakt przez iMessage, czyli wlasciciele iPhonow moga z nami smsowac (ze mna, bo Basia nie wziela telefonu). Moze dziala tez watsapp, ale na razie nie sprawdze, bo net siadl. O kurde! Jak wysle bloga? I jeszcze jedno. Zdecydowalem sie ponownie na podroz z iPadem mini, zamiast komputera. Ale znalazlem nowy program do blogowania i wzialem klawiature (aktualnie jest w walizce). Jak odzyskam klawiature to na blogu pojawia sie polskie litery.

No to naraźki od Piotr i Baski

Brak komentarzy: