Dzień od rana zapowiadał się na bardzo ciepły, więc ruszyłem po ósmej. Po kilkunastu kilometrach przywitała mnie Polska.
I skończyły się piękne niemieckie ścieżki. Zaczęły się piachy.
Trochę za bardzo sobie w duszy ponarzekałem na dukty leśne i dostałem w prezencie tor wyścigowy.
Ruch jak cholera. Nie lubię takich dróg.
Jeszcze tylko zapora w Dychowie i za 30 km koniec.
10 km przed końcem wujaszkowie mnie dorwali na trasie :-).
A w domu czekał szampan i tablica z napisem meta.
No to teraz trzeba sobie zaplanować jakąś dłuższą trasę. Myślałem o Camino de Santiago. Tradycyjnie to 1000 km z Francji. Ale ponoć prawdziwe Camino zaczyna się od domu. Czyli miałbym około 3000 km. W tym ponad 10000 metrów w górę i 11000 w dół. Najwyższa wysokość ponad 1300 m. Zobaczymy :-).
Naraźki!
3 komentarze:
Super sprawa, taki wyjazd rowerowy!! Jakoś na mnie oddziałało/zainspirowało, bo już planuję własną wycieczkę, ale w wersji ekonomiczniejszej, z namiotem. Fajnie!
Patrycja
widzę, że się przeprosiłeś z klimatycznymi leśnymi duktami... :)
Cudowne miejsce! Ja właśnie ze znajomymi chcemy wybrać się na spóźnione wakacje i szukamy idealnego miejsca żeby się zatrzymać. Skorzystałam już z pozyczki on line i teraz czas zarezerwować noclegi! Nie mogę się doczekać :)
Prześlij komentarz