My już w domu. Kampera przejął syn Adama z żoną Agnieszką i małym Alusiem. Jak tylko wyjechaliśmy, po paru godzinach Aluś bawił się kamyczkiem i... wsadził go sobie do noska. Pół dnia stracone. Ale w szpitalu stwierdzili, że chyba albo sam wypadł, albo też go połknął. Bywa. Ma to chyba po babci Basi, która za młodu wylądowała w szpitalu z pestką od czereśni.
Aluś ma tu kogo dokarmiać.
Wielki kwiat fikusa.
Samolot na niebie.
Kąpiel to fajna sprawa.
Kąpiel to fajna sprawa, ale trzeba potem skrzydełka wysuszyć :-).
Książki najlepiej się ogląda na spacerze.
A spacer był do restauracji. Risotto i owoce morza.
No i koniec wakacyjek. Droga do domu długa, bo ponad 1300 km. Ale na szczęście bez długich korków i dobrze się jechało. Do następnych wakacyjek :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz