piątek, 24 czerwca 2016

Dom

My już w domu. Kampera przejął syn Adama z żoną Agnieszką i małym Alusiem. Jak tylko wyjechaliśmy, po paru godzinach Aluś bawił się kamyczkiem i... wsadził go sobie do noska. Pół dnia stracone. Ale w szpitalu stwierdzili, że chyba albo sam wypadł, albo też go połknął. Bywa. Ma to chyba po babci Basi, która za młodu wylądowała w szpitalu z pestką od czereśni.


Aluś ma tu kogo dokarmiać.



Wielki kwiat fikusa.



Samolot na niebie.





Kąpiel to fajna sprawa.



Kąpiel to fajna sprawa, ale trzeba potem skrzydełka wysuszyć :-).




Książki najlepiej się ogląda na spacerze. 


A spacer był do restauracji. Risotto i owoce morza.




No i koniec wakacyjek. Droga do domu długa, bo ponad 1300 km. Ale na szczęście bez długich korków i dobrze się jechało. Do następnych wakacyjek :-).

Brak komentarzy: