czwartek, 24 listopada 2016

Wyspa słoni

Ciągle nie możemy się oswoić z myślą, że Dorotki juz nie ma między nami. Staramy się być tu i teraz na Sri Lance, ale myślami jednak jesteśmy przy niej i jej rodzinie. To takie trudne. Dziś chyba jesteśmy w miarę sprawni. Trochę nas męczyły różne złe samopoczucia. Najpierw Ryszard zaniemógł i Basia (z Gosią pojechaliśmy na jedną wycieczkę sami), wczoraj mnie złamało i było mi cholernie niedobrze. Może dziś już będzie lepiej.
Loty przebiegły bardzo spokojnie. Po przylocie przywitał nas Cloud, nasz przewodnik i kierowca w jednej osobie. Będzie z nami do końca pobytu na Sri lance, czyli 9 dni. 
Przyroda znacznie różni się od naszej i chyba to jest dla nas największym magnesem. Roślinność, zwierzęta, ciepełko i mili ludzie.


Pawie zamieszkują okoliczne lasy i pola. Tutaj to nie są ptakami ozdobnymi, ale zwykłymi mieszkańcami wyspy.



Niebieska lilia wodna to kwiat narodowy Sri Lanki.


Małpy są na każdym kroku. I to nie jeden gatunek. Jak na razie nie spotkaliśmy agresywnych. Żyją wśród ludzi, ale nie wchodzą na nich jak na Bali.


Oczywiście wszędzie spotkać można monumentalne fikusowce.


Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od Lwiej Skały i otaczających ją ogrodów. Przed laty Król Kashyapa zbudował na skale twierdzę. Niestety są to juz tylko ruiny. Było bardzo gorąco i wspinaczka wdała nam się mocno we znaki. Nogi bolą do dzisiaj.



Poniżej widoczna z daleka skała z twierdzą.


Jaszczury przekraczają tu metr. Zwą je iguany, ale ta nazwa jest jakaś uniwersalna, bo w każdym kraju świata iguana wygląda inaczej. Poniższa nie chciała się w kadrze zmieścić.




I już prawie na górze.




Wszędzie tablice ostrzegające przed atakami os.


I juz ostatni etap wspinaczki.



No i w końcu na górze. Z przepięknym widokiem na okolice.


Ta żółta kreseczka to droga w ogrodzie, którą szliśmy.





Na drzewach są liczne bardzo płochliwe wiewiórki.


Jedzenie jest wszędzie wyśmienite. Bogactwo przypraw nieludzkie.


Sri Lanka to kraj słoni, które żyją tu dziko. Poniżej rodzinka przy drodze. Dziwny to widok. Jak u nas sarny.


Czerwona ziemia sprzyja licznym termitom budującym swoje domki gdzie się da.



A tu na safari przy jeziorze. Setki słoni i wodnych byków.










Kuguar za kratkami. Byliśmy obejrzeć produkcję batików i obok w klatce właściciele mieli tego fajnego ptaszka.



Mieli też ciuchcię. Ciuchcia oczywiście dla naszych wnusiów :-).


W centrum wyspy uprawia się owoce i warzywa, które są wysyłane do pozostałych części kraju. Poniżej sprzedaż hurtowa.





Kupiliśmy karton mango. Ważył może 5 kilo. Cena równa jednemu piwu w restauracji.



Ten najwyższy to nasz Cloud.



Widzieliśmy też kilka roi pszczół.


A to już Dumbulla. Najważniejsza świątynia buddyjska utworzona w I wieku przed naszą erą przez króla Walamgambahu. Nie jest to jakiś szczyt sztuki architektonicznej, ale dla tubylców ważne miejsce. Ciekawostka - nie wolno sobie robić selfie z postaciami Buddy. Jakaś turystka usiadła sobie na kolanach Buddy i zrobiono jej fotkę. Statuę trzeba było zniszczyć i zrobić od nowa. Na szczęście ta nie była zbyt wielka. Miała może około 2 metrów.












Około południa udaliśmy się do ogrodów z przyprawami. Opowiadano nam o przyprawach tego kraju i pokazano nam jak one rosną. Nie wiedzieć czemu zdjęć nie mam :-(. Przy okazji olejków eterycznych zrobiono nam cudowny masaż.


Była też krótka lekcja gotowania z degustacją.


Wieczór spędziliśmy w Centrum Folklorystycznym na pokazach tańca wewnątrz budynku i potem pokazach ognia na zewnątrz.







Kolację zjedliśmy w hotelu. Tym razem jedzenie europejskie, ale nie mniej przepyszne. Dziś po śniadaniu idziemy na dziewięcio kilometrowy spacer. Co będzie po południu? Nie wiem. Ciekawostka - kiepsko tu z alkoholem. W sklepach nie widzieliśmy piwa. W hotelu (bardzo ładnym i nowoczesnym) nie było do kolacji wina. Oczywiście my sobie jakoś radę damy :-). Mamy Clouda :-).  No to naraźki


Brak komentarzy: