piątek, 30 października 2009

Kanary dzień trzeci

Wczoraj po południu zrobiliśmy sobie długi spacer przez miasto, a następnie morską promenadą. Fajne cuda robią tubylcy z piasku (załączam fotki). Rankiem wypożyczyliśmy nowiuśkiego Seata Leona i ruszyliśmy pooglądać wyspę. Zaczęliśmy od Puerto Rico, a jadąc dalej minęliśmy hotel, w którym z Basią spaliśmy 10 lat temu. Czy go Basiu poznajesz? Następnie odwiedziny rybackiej wioski, gdzie udało mi się kupić ślicznego wesołego aniołka z porcelany, oczywiście do kolekcji mojej żonki. A dalej to już tylko serpentyny i przepaści. Było cudownie. Zaskoczyło mnie tylko to, że przed 10 laty miałem ogromnego stracha w jeżdżeniu po półkach skalnych, a dzisiaj nie miałem nawet miligrama adrenaliny. Nie rozumiem tego. Pojechaliśmy też zobaczyć słynny palec boży, to jest taka dziwna smukłą skała stojąca w oceanie, ale okazało się, że przed czterema laty podczas sztormu runął do wody. Głupio, bo stał przez milion lat, a teraz pach i miasteczko podupadło, bo nie ma już swojego symbolu rozsławionego na cały świat. Tam też zjedliśmy obiadek w nadmorskiej restauracyjce. Po drodze wjechaliśmy zapoznać się pobieżnie ze stolicą Las Palmas. Katedra była fajna, ale najlepsza jest architektura osiedli mieszkaniowych. Każdy buduje co chce, jak chce i w jakim chce kolorze. Wychodzi cudo. Tak wesołych osiedli jeszcze nie widziałem. Na koniec przy lotnisku oglądaliśmy nisko przelatujące samoloty. I koniec. Wrażeń z widoków nie da się opisać, więc nawet nie będę próbował. Na dworku cieplutko, oj cieplutko. Do 30 stopni w cieniu. Na szczęście w autku klima sprawna i dawała nam wytchnąć. No to tyle na dziś. Do jutra.





















Brak komentarzy: