niedziela, 1 stycznia 2012

Laponio żegnaj.

Na sylwestra pojechaliśmy w okolice Kuusamo. Po drodze odwiedziliśmy skocznię narciarską, gdzie zawodnicy rozpoczynają co roku sezon zimowy.


Nowy Rok witaliśmy w pięknej chacie z bali położonej w środku lasu. Sceneria ponownie bajkowa.


Przy stole siedzieliśmy z naszymi współpodróżnikami ze Szczecina. Jedzonko było wyborne. Masa przystawek z ryb, a na gorąco mięso łosia i wspaniały łosoś. Poza tym ciasta, owoce i desrey. Przez cały czas dbano, aby nam niczego nie zabrakło i zanim zdążyliśmy cokolwiek spożyć do końca, donoszono nam dokładki. Zapijaliśmy to Chateauneuf du Pape, Jakimś przepysznym winem afrykańskim i kultową fińską wódką Marskin. Przed 24.00 odwiedził nas Święty Mikołaj, który rozdał wszystkim dzieciakom prezenty. Były też ognie sztuczne i oczywiście szampan. Wsółbiesiadnikami była para holenderska i prawie setka Rosjan. Oni mieli tutaj zaledwie dwadzieścia parę kilometrów. Było bardzo miło i wesoło. A nowy Rok witaliśmy trzy razy. O 22.00 rosyjski, o 24.00 fiński, a o 1.00 polski i holenderski.







Nazajutrz obudziliśmy się z bolącymi głowami i około południa pojechaliśmy na rybnego grilla. Tutaj państwo stawia liczne chatki z paleniskiem na środku i ławkami, gdzie każdy może sobie wejść i coś upichcić. Obok chatki jest drewutnia pełna porąbanego drewna. Palenisko umożliwia gotowanie herbaty (woda oczywiście ze śniegu), bo są czajniki. Ponadto jest wyposażone w różnego rodzaju akcesoria do grillowania mięs, kiełbas i ryb. Rozpaliliśmy ognisko, a w międzyczasie przyszło też 8 Finów i się podłączyło do naszego ognia piekąc kiełbaski. W tym pomieszczeniu mieści się ponad 20 osób. Chatek takich jest bardzo wiele. Są porozstawiane zarówno przy drogach jak i głęboko w lesie. Fajna sprawa i nikt tego nie niszczy. Zjedliśmy pieczonego łososia popijając kawą. Stamtąd udaliśmy się na połów ryb idąc w rakietach śnieżnych. Chodzi się niezwykle ciężko i dopiero teraz rozumiem trud Marka Kamińskiego. Zresztą Marek Kamiński jest znajomym, naszego przewodnika Marka. Ryby oczywiście łowiliśmy z przerębla, który musieliśmy sobie sami wywiercić. A nie jest to łatwe zadanie. Niestety rybek nie udało się złowić.










Zmęczeni udaliśmy się do Marka domu, aby skorzystać z prawdziwej fińskiej sauny opalanej drewnem. Marek nas podgrzał do granic możliwości i potem była kąpiel w śniegu. Wróciliśmy ponownie się zagrzać i kiedy już byliśmy mocno rozpaleni, poszliśmy na dwór na piwo. Nie było zimno, bo może minus 5 - 10 stopni. Przy takim nagrzaniu nawet po 15 minutach na mrozie, człowiek miał wrażenie, że jest 20 stopni. Niewiarygodne. Było też pieczenie kiełbasek. Poza tym mieliśmy też w jego domu spotkanie z rdzenny Lapończykiem, który nam opowiadał historię swojej rodziny sięgając XVI wieku. Jego pra-pra-pra...babcia była okrzyknięta wiedźmą. Poopowiadał nam też o współczesnej Laponi. Wieczorem udaliśmy się do restauracji na kolację, gdzie po posiłku Marek wręczył nam naszyjniki z wykonanym z drewna uchem renifera i podpisem z naszym reniferskim imieniem. Wykonał to dla nas szaman, z którym mieliśmy wcześniej spotkanie. Otrzymaliśmy też certyfikaty przekroczenia koła polarnego. Na tym wieczór zakończyliśmy. Jutro wracamy do domu. Przed sobą mamy ponad 100 kilometrów do lotniska w Rovaniemi, potem dwa loty zakończone lądowaniem w Berlinie i jeszcze 270 kilometrów samochodem. We wtorek meldujemy się w pracy.
Należy się jeszcze mała reklama biura podróży, w którym tę wyprawę skrojono nam na miarę. Jest to biuro NobleConsierge. Polecamy gorąco wszystkim ten kierunek podróży. Swojego czasu mój sredeczny przyjaciel Waldek napomknął coś o wyprawie do dzikiej Syberii. Powiedziałem o tym Jackowi (ten od szczecińskiej rodziny) i bardzo chciałby się z nami tam wybrać. Może coś z tego wyjdzie. Ale będzie to trochę dzika wyprawa w bardzo odludne regiony.
Trzymajcie się i do następnej podróży. Jeśli ktoś chciałby być powiadomiony o jakimś naszym następnym wyjazdem, to prześlijcie w komentarzu swojego maila, lub na adres piotr@amadora.pl i przed wyruszeniem damy znać gdzie i kiedy jedziemy.
A poniższych rogów ja Basi nie przyprawiłem.
Naraźki




3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Szkoda, że bajki tak szybko się kończą.Dziękuję za możliwość bycia z Wami, czekam niecierpliwie na dalsze niespodzianki, buziaki.Danusia

Ania Bosak pisze...

Faktycznie bajecznie to wszystko wygląda, dobrze, że we Włoszech nie było śniegu :). Zazdroszczę biegówek! I czekam na następny wyjazd. Buziaki dla Was, pozdrawiamy serdecznie

Magdalena Nowacka pisze...

Interesujący widok- prawie nadzy na śniegu!! Aż mi się zimno zrobiło!! Cała wyprawa dość krótka,ale atrakcji całe mnóstwo, świetnie to zorganizowano. Do zobaczenia w domu :)