sobota, 16 maja 2015

Już w domku :-)

Wróciliśmy do domu. Było naprawdę fajnie. Zdążyłem na mecz mojego zespołu Intermarche Rega Trzebiatów i wygraliśmy 2:0. A o 19.00 zaliczyłem jeszcze koleżeński mecz w tenisa zakończony takim samym wynikiem jak mecz piłki nożnej. Czyli same sportowe sukcesy. Chyba jestem trochę potrzepany, że na dupie nie umiem wysiedzieć. Ale tak lubię. Na wyjeździe sprawdził się kamperek i... żona też. Pozdrawiamy i do następnego razu. Najbliższe plany to jesienią kamperem Hiszpania i Portugalia. A od końca grudnia lub początku stycznia mój wyjazd z kolegą na kilka miesięcy do Azji. Do ??? chyba przeczytania, bo przecież nie do zobaczenia czy też do usłyszenia :-).


















środa, 13 maja 2015

Powrót

No i chyba koniec wakacyjek. Wczoraj odbyliśmy długi rejs do Cinque Terre. Miasteczka przyklejone do górskich zboczy tuż przy morzu. Piękne. Zdjęcia tego nie oddadzą, ale było cudownie. Poza tym zrobiliśmy sobie trekking pomiędzy dwoma osadami zboczem góry. Niby 3 kilometry, ale do tego ponad 1000 schodów w górę i 1000 schodów w dół. Ciężko było i chwilami ze względu na stromizny niebezpiecznie. Kogoś nawet musiał zabrać helikopter bo już nie dawał rady. A ścieżka wąziutka. Przez półtorej godziny marszu nawet nie dało się gdzieś zboczyć na siusiu. Miasteczka są dosłownie przyklejone do zboczy i dostęp do morza jest bardzo wąski. W związku z tym mieszkańcy swoje łódki muszą trzymać... przed domami.Tak wąziutko i stromo. A w jednym miasteczku wywaliłem się i teraz już będę miał równowagę. Oba łokcie zdarte. W sumie wczoraj przeszliśmy około 14 kilometrów. Dzisiaj się zwijamy i jedziemy do Riva del Garda na ostatnie zakupy, a jutro ruszamy do domu. Pojedziemy spokojnie dwa dni.
No to naraźki


































poniedziałek, 11 maja 2015

Powrót na kontynent

Dzisiaj o 22.30 płyniemy w okolice Rzymu, a stamtąd jedziemy do 5 Terre. Co to takiego zobaczycie na fotkach. Podróż długa, bo dzisiaj 11 km drogami, potem 8 godzin promem, dalej 200 km camperem, 10 km skuterem i 9 pociągiem. Ale czego się nie robi aby oczy nacieszyć. Przedwczoraj byliśmy w Porto Rotondo, a wczoraj w Porto Cervo. To takie dwa mega bananowe miasteczka. Cudne. Sklepy najlepszych projektantów mody, posiadłości bajkowe, jachty niewyobrażalne i spotkać tu można najmożniejszych tego świata.

To dziwny kościółek i na pierwszej fotce... sufit. Nie wolno było robić zdjęć, więc tylko ta jedna fotka ze środka. A było ciekawie.




Basia nie przepuści żadnym kwiatkom. Wyobrażacie sobie jaki muszę być cierpliwy. Z tymi kwiatami u niej jak ze sklepami :-).




Zdjęcia kamienniczek można tu robić bez końca. Niewyobrażalnie piękne klimaty.

















Ten jacht wygrał mój ranking :-).




A dzisiaj rano miałem brzydką przygodę. Basia jeszcze spała, a ja sobie pojechałem rowerkiem się pomęczyć. I potrącił mnie samochód na rondzie. Na szczęście i ja i rower przeżyliśmy to w miarę bez większych uszkodzeń. Rowerek pobijany i zdarte kolano i łokieć. Miałem szczęście, ale strachu się najadłem. To ten biały gnojek na fotce poniżej.


Rano pojechaliśmy na plażę (wczoraj też). Ja wróciłem skuterem a Basia... piechotą 6,5 km (wczoraj też). Teraz odpoczywamy przed rejsem. kemping duży z trzema dużymi węzłami sanitarnymi. Pomieści pewnie grubo ponad tysiąc ludzi, ale tymczasem jesteśmy na nim... sami.



Oczywiście nie mogło się obyć bez ogródkowych zakupów wrrrr :-(.



No to naraźki.