sobota, 31 grudnia 2011

Bajki ciąg dalszy.

Dzisiaj ostatni dzień roku. Przeżywamy go na sportowo. Przed południem był stok i szaleństwo na zjazdówkach. Niestety Finowie nie przyłożyli się do odpowiedniego przygotowania tras i zaczęliśmy od jazdy w kilkudziesięcio centymetrowym puchu. Było ciężko i po dwóch zjazdach Basia wysiadła. Następnie ruszyły ratraki na trasy i już było wszystko OK. Naszalałem się jak głupi. Było fajnie, ale zmęczyłem się nieźle. Po południu zmieniliśmy narty na biegówki i odbyliśmy półtorej-godzinny sprint do restauracji na późny obiad. To nas do końca wykończyło. Ale było fajnie. Bieliznę mogłem sobie wykręcać jak pranie. Po uzupełnieniu płynów (piwem), zawieźli nas samochodem do miejsca zakwaterowania, bo juz nie mieliśmy siły wracać na nartach. Teraz sauna, kąpiel, drzemka i trzeba się szykować na sylwestra. Jedziemy do Kuusamo na jakąś regionalną imprezę. Oczywiście strój obowiązujący to jeansy itp. Luzik kompletny. Ma być kolacja z mięskami i rybami lokalnymi, a potem głównie zabawy na dworze.

To zjazdówki.


A tu pierwsze kroki na biegówkach.


Już trochę lepiej.


Już bardzo dobrze.



I przyszło zmęczenie, gdzie po upadku już nie miała siły zapiąć nart


Na dworze się ściemniło, ale trasy są oświetlone.


Gdy zapadła noc, dotarliśmy do celu.


Po kolacji przestało padać i nawet pokazał się księżyc. Czyżby chciała nam się pokazać zorza? Tylko jej nam brak jeszcze do tego fińskiego szczęścia. A jutro dzień przedostatni i czekają nas jeszcze atrakcje. Wszystkim życzymy super zabawy sylwestrowej, szczęścia w Nowym Roku, zdrówka i moc radości.
Naraźki

piątek, 30 grudnia 2011

Santa Claus!

Rano o 9.00 wyruszyliśmy do Rovaniemi, czyli miasta gdzie zamieszkuje i pracuje z Elfami Święty Mikołaj. Droga daleka, bo ponad 100 kilometrów. Nocą nasypało około 20 cm świeżego puchu, ale dla fińskiego kierowcy to nie była żadna trudność. Samochodem na kołach z kolcami posuwał bez problemu 100/h. Po drodze stanęliśmy na małe zakupy i około 11.00 byliśmy w stolicy Laponii. Zaczęliśmy od Arktikum, czyli swojego rodzaju muzeum, w którym zapoznaliśmy się z życiem reniferów, poznaliśmy szczegóły dotyczące życia w kole arktycznym, zwierzęta polarne, oraz zwyczaje i tradycje Laponii.


Marek zaserwował nam kolejną ciekawą opowieść o hodowli reniferów. Już wiemy jak właściciele tych sympatycznych zwierząt spędzają je do zagród dwa razy w roku wprost z lasów, gdzie żyją one na całkowitej wolności.


Poniżej wykres nasłonecznienia w dzień i w nocy na arctic circle.




Później udaliśmy się na zakup pamiątek do centrum miasta.


I w końcu dotarliśmy do miasteczka Świętego Mikołaja. Przepiękna sceneria, cudne budowle, wiele sklepików i atrakcji.


Wizytę rozpoczęliśmy od poczty Świętego Mikołaja. Polska zajmuje zaszczytne czwarte miejsce w ilości przychodzących listów z prośbami do wspaniałego darczyńcy. Na poczcie są przegródki z wszystkimi państwami naszego świata. Listy z Polski nie mieszczą się w przegródkach, dlatego nasz kraj ma skrzynie na listy. Na ścianie jest wywieszony list od dzieciaków z Polski napisany na korze brzozowej. Pełno tu ludzi piszących kartki do znajomych. Można wysyłać pocztę z terminem dostarczenia w ciągu kilku dni, a można też wrzucać listy, które mają być dostarczone w przyszłe święta. Jest tu też pojemnik na smoczki, które dzieci oddają dla maluchów Elfów. Oczywiście obsługą tego przedsięwzięcia zajmują się wyłącznie Elfy.











Później udaliśmy się na spacer po wiosce. Spotkaliśmy liczne renifery ze słynnym Rudolfem na czele. Potem ugasiliśmy pragnienie w lodowym barze i odpoczęliśmy na lodowych łożach. Po odpoczynku zjeżdżaliśmy na gumowych dętkach z toru saneczkowego. Ale była adrenalina! 










Prze wioskę przebiega koło polarne, czego dowodem jest fotka z Basią stojącą z kołem pomiędzy nogami.




No i w końcu przyszedł czas na spotkanie z brodatym poczciwiną. Czekaliśmy godzinę na wejście, chociaż wcześniej byliśmy umówieni. bardzo dużo ludzi chce Go zobaczyć. Co ciekawe większość przybywających tu, to dorośli. To oni najczęściej są sceptyczni i muszą naocznie przekonać się, że On naprawdę istnieje. Sami mieliśmy wątpliwości i przybycie tutaj było dla nas tylko zwykłą rozrywką. Ale myliliśmy się bardzo. Ogłaszam wszem i wobec że Święty Mikołaj istnieje NAPRAWDĘ. To co napiszę teraz jest najszczerszą prawdą. Gdy weszliśmy, spodziewaliśmy się komercji, ale się zdziwiliśmy, kiedy stanęliśmy z Nim oko w oko. Przywitał nas niezwykle ciepły Santa Claus. Jego pierwsze słowa to: Jesteście z Polski (powiedział do nas w naszym języku, ale co się dziwić. On zna wszystkie przecież języki). Mnie totalnie zatkało i nie potrafiłem z siebie wydobyć żadnego słowa. Basia z nim rozmawiała. I wiecie co jeszcze powiedział? 
- Ty masz na imię Basia? - powiedział do mojej żony.
- A ty jak masz na imię? - zwrócił się do mnie.
- Piotr - powiedziała Basia. 
a on na to - Piotruś! Tak, wiem.
Był chyba trochę zmęczony, bo nie mógł sobie przypomnieć skąd przyjechaliśmy.
- Jesteście z Warszawy, czy może z Krakowa?
- Nie. Przyjechaliśmy z Kołobrzegu.
- Aaaa. Z Kołobrzegu.
Ja normalnie wysiadłem. Łzy mi się zakręciły. Żegnając się z nami powiedział:
- Do zobaczenia za rok.
Pożegnaliśmy się z nim serdecznie.
Byliśmy pod naprawdę wielkim wrażeniem. Dostaliśmy zdjęcia i film z wizyty. Jego spokój i ciepło jakie emanowało od Niego były na serio wyjątkowe. Teraz już wiemy że z całą pewnością On istnieje. A jeśli Ty masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to musisz tu kiedyś przyjechać. Naprawdę warto.
Do hotelu wróciliśmy wieczorem i całą drogę wspominaliśmy to niezwykłe wydarzenie. Jak wiecie podróżujemy to ze szczecińską rodzinką. Chłopcy dostali od Mikołaja prezenty. Widać byli grzeczni. My musieliśmy mieć na sumieniu jakieś grzeszki. Nasi współpodróżnicy szczecińscy okazali się bardzo fajnymi kompanami z wyjątkowo grzecznymi dzieciakami.
Na dzisiaj kończę. Odezwę się chyba dopiero w Nowy Rok około południa.
I jeszcze jedno. Gdyby ktoś chciał się wybrać do Laponii, to serdecznie polecamy biuro Marka www.nordtravel.pl Naprawdę warto. Facet dobrze zna ten region i ma niezwykłą cierpliwość i wiedzę na temat życia tutaj. Poza tym wypełnia nam dzień od świtu do nocy nie pacząc w ogóle na swój czas.
Jest już 22.30. Teraz idę do sauny i czas na spanie.
Naraźki.




czwartek, 29 grudnia 2011

Husky i Renifery

Śniadanko było bardzo smaczne. Zapomniałem jeszcze napisać o wczorajszej kolacji. W pokoju czekała na nas zupa z renifera. Bardzo smaczna, ale ilość wystarczyłaby dla 10 osób. Do tego ciemny chleb lapoński w kształcie niedużych kółeczek. Ciemny naprawdę - brunatny.
Rano poszliśmy do domu naszego przewodnika Marka na spotkanie z psami. Marek mieszka w Laponii od trzech lat. Zakochał się w tej krainie. Ma 13 psów ras alaskan malamut, syberian husky i grenland. Pieski są wspaniałe. Niezwykle żywotne, cały czas uśmiechnięte. Pobawiliśmy się z nimi chyba przez godzinę.







Później zaprosił nas do swojego domu z bali. Mieszka w lesie z dala od ludzi. Domek mały, ale bardzo urokliwy. I oczywiście jest też wielka sauna.




Śniadanko mieliśmy o 9.30, a już przed 12.00 pojechaliśmy na lunch do gospody Tuulenpesa. Prowadzona przez tubylców zarówno dla turystów jak i dla lapończyków. Bardzo mało jest tutaj ludzi. Okazało się, że tak naprawdę w okolicach naszego hotelu mieszka jedynie 12 ludzi. Aby obsłużyć stoki narciarskie i noclegownie dla turystów, pracownicy dojeżdżają kilkadziesiąt kilometrów. Około 10.00 zrobiło się jasno, zaś ciemność zapadła przed 15.00. Jasność dnia można porównać do naszego zmierzchu. Aby zrobić dobre zdjęcie nawet w scenerii śnieżnej, trzeba użyć lampy błyskowej. Wszelkie atrakcje mamy przy kole polarnym. Przekraczaliśmy je dzisiaj wielokrotnie.



Spotkaliśmy wiele nieznanych nam znaków drogowych. Poniżej pierwsza ich partia. Jutro postaram się zrobić kolejne fotki z oznaczeniami przy drodze. Te krzyże poniżej podobne do naszego krzyża św. Andrzeja, to oznakowanie drogi dla skuterów.





Po lunchu udaliśmy się do kolegi Marka na naukę zawodu maszera, czyli człowieka powożącego zaprzęgami psimi. Po krótkim przeszkoleniu ruszyliśmy do lasu na 11 kilometrową przejażdżkę. Basia owinęła się skórami z reniferów, a ja za nią stałem na saniach i balansowałem, aby nasz zaprzęg się nie wywrócił. Raz leżeliśmy, ale wszystko skończyło się dobrze. To nie łatwe zadanie. Nogi i ręce bolą teraz nieco. Pieski w żadnym razie nie są męczone. One kochają biegać i ciągać sanie. Aby zatrzymać zaprzęg jest specjalny hamulec, bo one same chyba by się nigdy nie zatrzymały. Kiedy stoją - szczekają i piszczą. Aby zatrzymać się na dłuższą chwilę, sanie trzeba uwiązać do drzewa. Skaczą wtedy i się denerwują, że muszą czekać na przejażdżkę. Zaraz po uwolnieniu liny startują jak z procy. Kiedy tak biegną i któremuś zachce się.. kupkę - wszystkie się zatrzymują. zaraz po wypróżnieniu ponownie startują jak oszalałe. Śmiesznie też sprawnie przeskakują kupki na drodze. Żaden nie wdepnie.








Zmęczeni dojechaliśmy do kojców psich, gdzie czekało na nas ognisko w namiocie. Tam poczęstowano nas pysznym napojem z jabłek, wanilii i cynamonu podanego w drewnianych czareczkach. Do tego były lapońskie kanapki i ciastka. Jedzenie już nam się nie mieści. Ale jest tu niezwykle smacznie.



Ale to nie był jeszcze koniec atrakcji na dzisiaj. Po powrocie do hotelu, czekały już na nas skutery śnieżne, którymi udaliśmy się do miejsca gdzie zaprzęgnięte renifery miały nas zabrać na przejażdżkę. Przesiedliśmy się zatem i udaliśmy się do chaty w ciemnym lesie. Tam w ciszy czekaliśmy na... szamana. Laponka bębniąc w bęben ze skóry renifera oznajmiła nadejście szamana. Ten lud leśny ubrany w futra zwierząt był zły, że weszliśmy na jego teren i postanowił nas zamienić w renifery. Wszystkim nam z wielkim pietyzmem naciął uszy (tak jak robi się to reniferom) i każdemu nadał nowe imię. Ja zostałem Hirvasem, a Basia Kesakko. Wszystko odbyło się w wielkiej ciemności (tylko flesz aparatu rozwidnił to miejsce). Na koniec dostaliśmy certyfikaty potwierdzające naszą przynależność do stada reniferów. Po ceremonii renifery odwiozły nas do skuterów i udaliśmy się na przejażdżkę lasami. 








Na koniec dnia czekała nas jeszcze pyszna kolacja w hotelowej restauracji. Dzień był bardzo mroźny, ale było niezwykle sympatycznie. Marek umila nam każdą chwilę opowieściami o psach i Laponii. Jak już pisałem, cała nasza grupa to oprócz nas małżeństwo ze Szczecina z dwójką chłopaków. Starszy synek spokojny, a młodszy 9 latek ma niewyczerpane ilości pytań do zadania. Wszystkiego ciekawy, ale bardzo grzeczny. Tyle na dziś. Jutro jedziemy do... Mikołaja. Tego najprawdziwszego w Rovaniemi. Mamy do niego ponad 100 kilometrów, ale na pewno warto tam się udać. Naraźki. Do jutra.